wtorek, 31 grudnia 2013

Sposoby na spełnianie życzeń

Na Onecie napisali, że żeby postanowienia noworoczne się spełniły, trzeba zapisać je na kartce, potem ją spalić a potem te spalone życzenia (hm, to jednak brzmi jak niezbyt dobra wróżba) wsypać do kieliszka z szampanem - i, zakładam, całość wstrząsnąć albo wymieszać, wypić i postarać się nie rozchorować, bo jaki pierwszy dzień roku taki cały rok. Ciekawe, czy to zdrowe, i czy liczy się to że większość osób nie pije żadnego szampana tylko wino musujące (ale dobre wino musujące nie jest złe). Pytanie, w jaką reakcję mogłoby wejść tanie wino musujące z popiołem ze spalonej kartki, gdyby taki doń wsypać. Może wybuchową albo w inny sposób niebezpieczną.

Mam swoje zdanie na temat spełniania życzeń.

W roku mijającym przydarzyło mi się takie coś. Byłam na spacerze z pewnym der Hundem (pożyczonym) - okazałym, biszkoptowym der Hundem rasy golden retriever. A propos, z cyklu porad make-life-easier (skoro już bezinteresownie podzieliłam się przepisem na drinka choinkowego oraz łatwe i niekosztowne łapanie kotów) - dochodzę do wniosku, że jeśli ktoś jest samotny, powinien bezdyskusyjnie zorganizować sobie psa. Nie tylko dlatego, że pies stanowi sam w sobie całkiem niegłupie towarzystwo, ale również z takiej przyczyny że jest niezawodnym atraktantem dla wielu ludzi, zwłaszcza jeśli wygląda wyjątkowo reprezentacyjnie (golden retrievery są szczególnie hołubione przez przekrój społeczny). Ileż to razy mnie zagadywano... (bez der Hunda zupełnie tak się nie dzieje). Albo idę sobie z der Hundem osiedlem i mijam towarzystwo na ławce. Nagle słyszę za sobą "O Boże. Spójrzcie, jaka piękna.". "Wspaniała". "Hej, wiesz, że jesteś piękna?". Myślę sobie "?" i "o", Odwracam się, a tu mój pożyczony golden retriever, ociągający się do tej pory i pozostający na tyłach, właśnie mnie wymija powiewając uszami i wyglądając jak milion dolarów mimo lekkiej nadwagi. No tak.

To, o czym chcę napisać, zdarzyło się wieczorem. Der Hund pilnie rył w ziemi swoim arystokratycznym dużym nosem - akurat ulica pozostawała w stanie rozkopanym w ramach remontu współfinansowanego przez UE, było napisane na tabliczce objaśniającej. Der Hundy muszą wszystko osobiście sprawdzać w sposób organoleptyczny. Podnoszę wzrok znad zapracowanego charytatywnie golden retrievera, a w tym momencie spadła gwiazda. To nie była byle jaka gwiazda, szczerze mówiąc nigdy takiej nie widziałam. Miała bardzo dziwny, długi i zielony ogon i oczywiście spadała nie dłużej niż ułamek sekundy, a potem zniknęła. Oczywiście wiadomo, że jeśli zobaczy się spadającą gwiazdę, należy pomyśleć życzenie, i nie ma wtedy chwili na zastanowienie, bo gwiazdy spadają bardzo w mgnieniu oka. Wtedy byłam akurat zajęta kompletowaniem papierów do rekrutacji na doktorat, więc moje życzenie było raczej oczywiste. Starałam się przy tym, żeby było możliwie precyzyjne (ze wskazaniem nazwiska, czasu i miejsca) bo przed ogólnymi życzeniami przestrzegała "Pora na przygodę" (Adventure time).

(- No wieeesz... Życzenia się spełniają, ale musisz uważać, czego sobie życzysz... Na przykład... Mówisz "chcę masaż". Ale kto ma cię wymasować...? Kloszaaard? Niedźwieeedź?")

Jakieś małe elementy w konstrukcji wszechświata (lubię sobie wyobrażać, że były drewniane, bo wtedy wydałyby fajny dźwięk) się przesunęły i moje życzenie się spełniło.

Teraz jednak myślę, że było to zupełnie niepotrzebne i egoistyczne. Może moje życzenie powinno mieć charakter bardziej altruistyczny i globalny? Ale może wtedy za duże zamieszanie w tych drewnianych kostkach i trybikach budujących piąty wymiar spowodowałoby jakąś katastrofę, jak w "Dallas'63", kiedy to główny bohater cofa się w czasie, żeby zapobiec zamordowaniu prezydenta Kennedy'ego i... (ha-ha, oczywiście nie napiszę wam spoilera, po prostu przeczytajcie Dallas '63).

Czy jednak altruizm życzenia coś by zmienił? Ludzi i innych żywych nie może spotkać nic gorszego niż cierpienie, a ono samo znika. W takich chwilach myślę o tych miliardach już zupełnie zapomnianych cierpień, a ich właściciele też o czymś myśleli, kiedy siedząc na planecie kierowali twarz ku gwiazdom, albo patrzyli na słońce przez palce. Było to ciągle to samo słońce - najwyraźniej ono też patrzy przez palce na nas.

Z tego myślenia nic nie wynika, ale nie zawsze musi! Życzę spełnienia życzeń w nowym roku oraz innych, takich, które spełniają się dłużej niż rok, tylko pamiętajcie o PRECYZJI formułowania życzeń.

piątek, 27 grudnia 2013

Najbrzydsze twory mody roku 2013 a może nie tylko

Zorientowałam się właśnie, że rok bieżący dobiega końca, a to sprzyja rozmaitym podsumowaniom. Zrobię więc swoje podsumowanie, bo nie jest złą rzeczą jakieś czasem mieć, a dotyczyć ono będzie rzeczy modnych w owym roku, które mi się nie podobały, a chodzi o elementy odzieży i obuwia. Przez modne rozumiem, że można było je zobaczyć na ulicach wyjątkowo często oraz były szczególnie łatwe do kupienia na niekorzyść wszelkich innych rzeczy, dlatego w ogóle obchodzi mnie to zagadnienie - pewne zjawiska po prostu rzucają się w oczy i czasem trudno je zignorować. Kolejność w rankingu jest przypadkowa, a on sam, ten ranking, jest subiektywny, zresztą który nie jest. Oto on.

a) Złote ćwieki. Odkąd do świadomości publicznej przeniknęło pojęcie ćwieków jako ozdoby toreb, torebuś, balerinek, czółenek typu "bardzo wysoki obcas doda smukłości twoim nogĄ i stabilna platforma" czuję się bardzo dziwnie, bo zawsze uważałam ćwieki za fajne zjawisko, na przykład na osobach które ozdabiają nimi samodzielnie swoje ramoneski i mają przy okazji coś do powiedzenia, nawet jeśli nie wszyscy się z nimi zgadzają. Ale ćwieki wszędzie, nabijane bez umiaru, mające przydać "rockowego pazura" beżowym torebkom na złotych łańcuszkach - hej, czy to nie brzydkie?


b) Ramoneski-transformersy. Temat ramonesek, a propos, zaczyna ewoluować w coraz dziwniejsze formy. Z jednej strony są to MIĘTOWE i KARMELOWE ramoneski z, a jakże, złotymi ćwiekami, nie wspominając o "kryształowych" dżetach, do tego pikowane jak kołdra z Tesco, z drugiej wyrastają osobliwe ekoskórzane dzieła z coraz bardziej niesamowitymi rękawami i klapami godnymi kapitana Kirka z serialu Star Trek. Na pewno chętnie by takie nosił na pokładzie Enterprise.


c) Buty dla nieparzystokopytnych. Projektanci są ekscentryczni, bo ich zawód polega na byciu kreatywnym. Wiele rzeczy na pewno projektują w stanie śmiertelnie poważnym, a może wcale nie. Nie należy na nich zwracać uwagi tak znowu zawsze. Chyba że ma się naprawdę misterny plan działania. Inaczej nie będzie się wyglądało w żadenkolwiek sposób z pożądaną dozą sensu.

To naprawdę wyszło na polskie ulice. Ludzie kupują jak adidasy! Toż to buty godne bohatera X-menów polecane przez Człowieka-Jeża Obdarzonego Supermocą Precyzyjnego Skakania po Śliskiej Połoninie - poznaję ten artefakt! Chociaż chyba konkurs na bardziej adekwatną nazwę uważam za wciąż niezamknięty.

d) Biżuteria Japan Stajl. Nie wiem, kto wymyśla te wzory i czemu stały się one tak popularne - chodzi o te wszystkie Wisior Sowa Retro Vintage Wieża Eiffla Wąsy Tanio. Rozumiem, że wiele osób lubi sowy, dla części mają one znaczenie symboliczne, sentymentalne, okultystyczne czy jakie tam, to samo wąsy, wieże Eiffla i rowery. Ale żeby tak... wszędzie? Zawsze? 

A, i w ogóle dochodzę do wniosku, że ogrom brzydkiej biżuterii jaką się obecnie produkuje i na domiar złego sprzedaje przekracza pojmowanie zwykłego konsumenta.


e) Buty tzw. peep-toe. Tak, wiem, śliczne marynarskie pantofelki, styl pin-up i tak dalej, ale to frustrujące, że przez pewien czas dało się kupić tylko buty, które miały z przodu jakąś dziurę.

Tak, ten rok nie był łatwy pod pewnymi względami. A co będzie w następnym? Tego nikt nie wie. Pozostaje tylko wróżyć z kryształowych kul, jeśli się kto nie może doczekać.

EDIT: Zdjęcia pochodzą głównie z serwisu Alledrogo, choć nie tylko.

piątek, 20 grudnia 2013

Ikona mimo woli

Przepadam za fotografiami vintage - wszystkie są fascynujące, nawet jeśli przedstawiają najzwyklejsze życie codzienne. Czy nie byłoby cudownie móc zwiedzać przeszłość jak turysta? Przenieść się w czasie i móc pospacerować po ulicach, tych samych, co dziś, ale zanurzonych w powietrzu przebrzmiałej epoki, która została zwinięta i wymieniona na inną jak stare tło fotograficzne. Niestety podróże w czasie są niemożliwe, a przynajmniej nic mi na temat ich komercyjnej dostępności nie wiadomo, tak więc trzeba pomagać sobie na różne sposoby. Na przykład można zwiedzać różne miejsca i budynki starając się poczuć ich "starą duszę", czytać książki obyczajowe napisane przez ówczesnych oraz właśnie oglądać stare zdjęcia. W każdym sposobie trzeba uruchamiać wyobraźnię i retrowrażliwość, co ma swoje wady, bo skąd mogę wiedzieć, co moja wyobraźnia jest warta. Więc lepiej byłoby po prostu móc pozwiedzać i zobaczyć. No ale.

Niektóre stare zdjęcia zyskują wieczną sławę, bo przedstawiają bardzo ważne, doniosłe, albo po prostu dramatyczne wydarzenie, pokazują ludzi w jakiegoś rodzaju poruszający sposób. Do takich zdjęć należy "Zdjęcie tygodnia" magazynu Life z maja 1947. Przedstawia ono młodą kobietę leżącą w romantycznej pozie. Jej nogi są skrzyżowane w kostkach, dłoń w białej rękawiczce ściska perłowy naszyjnik; wygląda, jakby spała. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie jest to zdjęcie pozowane zrobione w studio fotograficznym na potrzeby portfolio początkującej aktorki - ta dziewczyna nie leży na łóżku, tylko na dachu samochodu; blacha dachu limuzyny wygięła się wokół jej twarzy i ramion jak lśniąca draperia. Śpiąca piękność dosłownie przed chwilą skoczyła z osiemdziesiątego szóstego piętra Empire State Building; początkujący fotograf zrobił jej to zdjęcie, pierwsze i ostatnie tak sławne w swojej karierze.


O Evelyn McHale, bohaterce zdjęcia, wiadomo niewiele - przede wszystkim pozostaje tajemnicą, dlaczego właściwie popełniła samobójstwo, skoro była młoda, taka ładna, miała pracę i za miesiąc miała wyjść za mąż, a zaledwie poprzedniego dnia świętowała z narzeczonym jego urodziny. W krótkim liście pożegnalnym napisała, że "nie byłaby dobrą żoną dla nikogo" i że "ma za dużo skłonności swojej matki" (matka Evelyn opuściła siedmioro swoich dzieci, które od tej pory wychowywał ojciec).

Napisała też, że nie życzy sobie żadnych uroczystości pogrzebowych ani nawet grobu, chce być skremowana i woli, żeby wszyscy o niej zapomnieli. Rodzina dostosowała się do jej życzeń, ale zdjęcie zrobione zaledwie minuty po śmierci dziewczyny stało się ikoną amerykańskiej prasy - prawdziwa ironia losu.

EDIT: Evelyn po wyjściu na taras widokowy na osiemdziesiątym szóstym piętrze zdjęła płaszcz i porządnie go złożyła. Odstawiła torebkę z rzeczami osobistymi, między innymi rodzinnymi zdjęciami. Przed skokiem rzuciła w chmury swój biały szalik. Obserwowała, jak spada i wytycza jej drogę. Narzeczony powiedział "Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, sprawiała wrażenie tak szczęśliwej, jak każda dziewczyna ciesząca się na swój ślub". 
  

środa, 18 grudnia 2013

"Chyba widziałem kotecka" (w kosycku)

Okres przedświątecznych zakupów trwa. W drugiej połowie grudnia, udręczon pośpiechem i wyrastającymi zewsząd kolejkami, konsument wydaje więcej pieniędzy w sposób nieprzemyślany, niekontrolowany i w ogóle bez sensu. Dlatego przed udaniem się do kasy warto sprawdzić, co naprawdę znajduje się w koszyku na zakupy. Czy to same potrzebne rzeczy? Czy ktoś nie próbuje złapać nas aby na fałszywą obniżkę cen?

"HOW-EVER, A KITTEH IZ ALWAYZ DAH BEST BUYZ"

Żeby nie wyjść z placówki handlowej pokonanym, trzeba 1. przygotować listę zakupów 2. płacić gotówką, bo fizyczne wydawanie namacalnych pieniędzy powoduje fizyczny skręt mięśni gładkich niepokoju i wyrzutów sumienia 3. porównywać ceny w różnych sklepach 4. porównywać gramatury i cenę za kilo 5. nie robić zakupów w ostatniej chwili 6. etc etc.

Tak naprawdę powyższy koszyk na zakupy nie jest koszykiem na zakupy. To koszyk na grzyby, przed premierowym grzybobraniem poddany tak zwanej adaptacji. Z góry mówię, że nie wiem, z jakiego dyskontu został zajumany, bo nie jest mój. Lubię zbierać grzyby, chociaż nie mam na tym polu większych sukcesów. Jestem krótkowidzem, ale chociaż noszę soczewki o alchemicznej supermocy, to jeszcze mam w życiu astygmatyzm, w związku z czym większość grzybów, które znajduję, ma napis "Browar Żywiec" i "Piłeś, nie jedź". Ostatnio (tzn. ostatnio w sezonie, AD 2013) znalazłam nawet opakowanie po batoniku, którego termin ważności upłynął w zamierzchłych czasach, bo w 2001 r. Może kiedyś dzięki mojemu astygmatyzmowi znajdę w lesie zamiast grzyba skarb. Albo zwłoki. Tak czy inaczej to miłe i relaksujące zajęcie.

Chcę też przedstawić sposób na łapanie kotów - jest ogólnie znany, ale warto go przypomnieć, bo nie należy pozwalać wartościowej wiedzy ogólnej zanikać przez zaniedbanie. Otóż jeśli ktoś chce złapać kota z jakichś przyczyn, powinien ustawić w polu swojego oddziaływania koszyk bądź pudełko. Jeśli w okolicy znajduje się właśnie jakiś kot, podstawiony pojemnik bardzo szybko samoistnie napełni się kotem. Trudno powiedzieć, czemu tak jest, ale to prawda.

Tak więc zawartość jakiegokolwiek koszyka, torby itd. należy sprawdzać nie tylko w sklepie, ale również przed wyjściem z domu. Nigdy nie wiadomo, co do niego wlazło.

niedziela, 15 grudnia 2013

Voyager - butelka z wiadomością w oceanie Wszechświata

W roku 77 ub.w. NASA wzięło i wystrzeliło dwie sondy do których zapakowano po jednej sztuce pokrytej złotem miedzianej płyty z zaszyfrowaną wiadomością. Zamysł jest taki, że jeśli na sondę natknie się jakaś inteligentna cywilizacja i dokopie się do płyty, a następnie zastanowi się nad nią zamiast od razu ją wywalić myląc ją np. z akcesorium kuchennym albo odpadem komunalnym, będzie mogła sobie odtworzyć różne ciekawe materiały stanowiące wybiórczy skrót aspektów bycia Ziemianinem. Wcześniej jednak cywilizacja owa będzie musiała zbudować adapter czy jak inaczej nazwać to urządzenie do odtwarzania kosmicznych płyt analogowych. Na okładce jest instrukcja obrazkowa. Oczywiście musiałaby to być rzeczywiście INTELIGENTNA cywilizacja. Ktokolwiek próbował coś kiedykolwiek zbudować na podstawie instrukcji obrazkowej, np. szafkę z Ikei, wie, o czym mówię. Jeśli chodzi o osobiste doświadczenia techniczne, to moim dotychczasowym największym osiągnięciem konstrukcyjnym było przymocowanie rolet do okien tak, żeby działały. A w rozpracowywaniu zasad działania tego skomplikowanego mechanizmu  (roleta = rolka + materiał + sznurek) uczestniczyły trzy osoby. Rolety ostatecznie opuszczają się i podnoszą prawidłowo, ale przy rozpoczynaniu przedsięwzięcia efekt ten wcale nie był taki oczywisty. Ale jesteśmy gatunkiem panującym na Ziemi, co nie.

Gdy już go zbuduje, załóżmy, ten adapter ta cywilizacja, będzie mogła odtworzyć sobie różne rzeczy. Na płycie zakodowane są obrazy zdjęć i rycin przedstawiających naturę, zwierzaki i życie codzienne, przy czym nie ma tam ANI JEDNEGO KOTA i ANI JEDNEJ SŁODKIEJ MAŁEJ FOKI, są też pozdrowienia w 56 językach oraz wybór utworów muzycznych. Materiały do płyty kompletowała specjalna komisja, która poszła, moim zdaniem, trochę na łatwiznę wybierając przede wszystkim muzykę etniczną oraz klasyczną wyraźnie przy tym ostatnim faworyzując Bacha i Beethovena. Powinni naprawdę bardziej się postarać i wybierać z większego spektrum, a nie Bach i Bach. Myślę, że kosmici chętnie posłuchaliby Beatlesów albo Pink Floydów.

Na nasowskim discus aureus znajdują się też dane naukowe: matematyczne, fizyczne, budowa ludzkiego DNA, struktura Układu Słonecznego, sposób rozmnażania homo sapiens etc. Miały też być zdjęcia ludzi bez ubrania. W końcu jednak jakiś obrońca moralności się oburzył i zdjęcia zastąpiono rycinami sylwetek, na których narządy płciowe wstydliwie wygumkowano, tzn. wymazano. Haha. Już widzę, jak kosmici odtwarzając zdjęcia gołej baby i gołego chłopa stają w pąsach i gremialnie się bulwersują.

Nagrania pozdrowień w różnych językach nie są zbyt zunifikowane, bo niektórzy językowi przedstawiciele ograniczyli się dosłownie do kilku słów (po polsku babka mówi coś w rodzaju "Witajcie, przybysze z zaświatów!") a inni wyraźnie się rozgadali (ciekawe, o czym). Na płycie znalazła się inskrypcja: "Dla twórców muzyki - wszystkich światów, wszystkich czasów".

Rzecz jasna pewnie nikt nie znajdzie tej płyty, bo szansa na to jest minimalna, ale może też natkną się na nią ludzie z przyszłości. To coś w rodzaju kapsuły czasu. Gdy się nad tym przez chwilę pomyśli, jest to jedna z najbardziej fascynujących rzeczy, które w ogóle można sobie wyobrazić. Butelka z wiadomością...

http://goldenrecord.org/ - na tej stronie można obejrzeć i odsłuchać materiały z płyty.

The Golden Record
Przykłady zdjęć, które powinny znaleźć się na sondzie Voyager ale się oczywiście nie znalazły

środa, 11 grudnia 2013

Drink choinkowy

Dzisiaj po raz pierwszy usłyszałam w radiu w komunikacji transpolnej (bus) "Last Christmas" za które  (owo Last Christmas) odpowiedzialny jest George Michael. To było jak wystrzał z pistoletu przy rozpoczęciu wyścigu. Z tej okazji mam przepis na drinka okolicznościowego.

Potrzebna jest do niego
- nalewka typu "orzechy laskowe" (Soplica; hm, przypomina mi się reklama WTK Soplica. Co właściwie znaczyło to WTK? Jakie "towarzystwo krajoznawcze"?) 38%
oraz także
- mleko 3,2% (na przykład; należy pamiętać, że w święta procent tłuszczu we wszystkim wzrasta. Wyłamywanie się z reguły jest w złym tonie)
oraz także
- odpowiednie łyżeczki kawy rozpuszczalnej (ja lubię trzy)
oraz także
- lód.

Jest to drink pełen znaczenia symbolicznego, dlatego może być uznany za okolicznościowy. Zdjęcia nie będę robić, ponieważ łatwo sobie wyobrazić, że jest koloru kawowego.

Lód oznacza oczywiście zimę, biegun północny, przy tym stuka o brzegi szklanki jak kopytka reniferów o zamarznięty trakt.
Mleko symbolizuje dobrobyt. Chociaż obecnie oczywiście coraz trudniej zaimponować komuś dojnością swojej krowy.
Kawa reprezentuje konsumpcję i towary luksusowe.
Orzechy laskowe to świąteczna atmosfera. Bakalie itp.
Całość smakuje bardzo batonowo. Można posypać wiórkami czekolady oraz wrzucić do środka 100 zł bo i tak wyrzucanie pieniędzy trwa radośnie.

Ostatnio otworzyłam gazetę, wypadł z niej niespodziewanie ciężki katalog drogerii z nazwą zaczynającą się na S. i wbił mi się w wierzch stopy ostrym końcem, tzn. rogiem. Na podstawie tego i podobnych skomasowanych w ostatnich dniach zdarzeń dochodzę do wniosku, że w 24-26 grudnia nie chodzi o nic innego jak o wydawanie kasy, niedługo pewnie zaczną mnie do tego namawiać kosze na śmieci oraz żywopłoty. Czasopisma zrobiły się dwa razy grubsze ponieważ jedna trzecia objętości to propozycje prezentów nazwane tak wprost, a reszta to takież propozycje w manierze zawoalowanej nazywane "artykułami". Czasem zastanawiam się, co by się stało, gdybym nagle doszła do wniosku, że wszystkie te rzeczy, a są ich całe góry, są mi rzeczywiście potrzebne, oraz postanowiłabym je kupić. Myślę, że w podobnej sytuacji człowiek robi się trochę nieszczęśliwy, zaczyna go podgryzać poczucie utraty kontroli nad życiem oraz zupełnie nie ma miejsca w mieszkaniu na składowanie fantów. Ale... podobno niektórzy potrafią zachować spokój ducha nawet mając pieniądze.

;>

P.S. Im więcej doda się kawy, tym bardziej drink jest kawowy, a mniej jak kinder bueno.

Zdjęcie odnośnej nalewki pochodzące
ze strony Tanie Chlanie - cóż

niedziela, 8 grudnia 2013

Mordercy i ich groupies

Charles Manson (79 l.) ma nową narzeczoną. Kandydatka na żonę ma lat 25 i odwiedza wybranka w więzieniu już od swoich dziewiętnastych urodzin. Charles Manson to niski (1,57 m), chudy, siwobrody i rozczochrany (chociaż aktualnie już chyba łysy) staruszek z tatuażem swastyki na czole, który od czterdziestu lat siedzi w więzieniu za przywództwo grupy masowych morderców inspirowanych apokaliptycznymi przepowiedniami Helter Skelter. Przez cały czas pobytu w więzieniu Manson odwiedzany jest przez rzesze zakochanych kobiet. I nie jest to żaden wyjątek. Mężczyźni skazani za morderstwa, zwłaszcza w efektownej medialnej otoczce, cieszą się najwyraźniej wielkim powodzeniem płci przeciwnej przez całe życie. Jeśli przy okazji są przystojni, cieszą się pewnie dwa razy większym powodzeniem.



Jeden z najsłynniejszych amerykańskich seryjnych morderców, Ted Bundy (zdjęcie wyżej), nie dość, że morderca, to jeszcze gwałciciel i nekrofil, ale przystojny i - od pewnego momentu - sławny, otrzymywał od fanek WORKI listów siedząc już w celi śmierci. Już po ogłoszeniu wyroku wybrał sobie żonę i spłodził córkę. Seria morderstw popełnionych w roku 1984 i 1985 odmieniła na lepsze także życie seksualne Richarda Ramireza, Amerykanina meksykańskiego pochodzenia, satanisty i skończonego psychopaty. Zakochała się w nim nawet członkini ławy przysięgłych. Przesłała mu muffinkę z napisem "Love you"! Media pisały o Ramirezie, że był "devilishly handsome", co zapewne oznaczało nie tyle, że był diabelsko przystojny, ale że wyglądał trochę "jak diabeł". Ramirez deklarował, że jest satanistą. W gruncie rzeczy przypominał trochę Jima Morrisona. Gdyby został gwiazdą rocka, a nie seryjnym mordercą (kobietom najwyraźniej podobają się obie te ścieżki karier), na pewno byłby do niego porównywany.

Dlaczego seryjni mordercy, nie wspominając o masowych zabójcach (Anders Breivik), którzy są często także gwałcicielami, a mordują - z definicji - wyłącznie dla czystej przyjemności mordowania, bo są psychopatami, mają tyle kobiet?

Możliwe wyjaśnienia:
- kobiety te padały ofiarą przemocy w dzieciństwie i szukają partnera podobnego do własnego ojca (to jest przerąbany mechanizm, naprawdę naturze nie wyszedł)
- zadanie się z seryjnym mordercą jest skutecznym sposobem na wskoczenie na moment do świata sławy. Groupies udzielają wywiadów i pojawiają się w gazetach na zdjęciach ze swoimi wybrankami. Mają swoje osobne hasła w Wikipedii, piszą książki etc.
- psychopatów cechuje to, że wykorzystują ludzi jak przedmioty, obce są im takie uczucia jak empatia czy litość. Jednocześnie doprowadzają do perfekcji sztukę manipulacji, jeśli są inteligentni to potrafią doskonale maskować swoją uczuciową pustkę, stają się przyjaźni i uroczy. Taki właśnie był Ted Bundy - kobiety mu ufały. Stąd mordowanie przychodziło mu aż zadziwiająco łatwo.
- kobiety identyfikują się z ideologią, którą morderca uzasadnia swoje psychopatyczne zapędy i szukają bratniej duszy.
- groupies morderców to dewiantki; z całego szeregu "-filii" istnieje oczywiście także parafilia polegająca na odczuwaniu podniecenia a) w kontakcie z przestępcą b) w sytuacji zagrożenia życia c) w sytuacji bycia wiązanym, gwałconym, duszonym (różne nazwy).

Tak czy inaczej, to bardzo ciekawe.

 Richard Ramirez, skazany za zamordowanie (zastrzelenie, uduszenie, pobicie na śmierć, zadźganie, podcięcie gardła) przynajmniej czternastu osób; seryjny gwałciciel bez preferencji wiekowych (najstarsza ofiara miała 81 lat i była niepełnosprawna), włamywacz, zdeklarowany satanista. W dzieciństwie padał ofiarą przemocy ze strony ojca, zmuszony uciekać z domu i sypiać na miejscowym cmentarzu. W piątym roku życia doznał poważnego urazu głowy, co jest wspólne dla wielu seryjnych morderców. Jego kuzyn brał udział w wojnie w Wietnamie, gdzie dopuszczał się gwałtów i morderstw na miejscowej ludności. Pokazywał Ramirezowi zdjęcia odciętych głów kobiet jako pamiątkę i ciekawostkę, gdy ten miał niespełna dwanaście lat. Ramirez został skazany na karę śmierci, ale zmarł na raka w więzieniu.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Gambol ma urodziny

Wczoraj (1 XII) Gambol skończyła sześć miesięcy. To poważny wiek. Czy myślałaś już o tym, kim zostaniesz, jak dorośniesz? Wszystkiego najlepszego, Gambol!

"NO NEEDZ. JUST GIV MEH TUNA"

Gambol ma nowe pomysły terapeutyczne. To prawdziwe powołanie. Żadna ściema.

"WHAT 'BOUT DOING DIS LIKE: 
YOU SEZ PROBLEMZ. I THERAPIEZ. 
YOU GIV MEH TUNA"

"IZ A DEAL. MEH SUREZ"

A tak na serio to Gambol uważa, że każda pora dnia i nocy jest dobra na jedzenie tuńczyka, rzuca się na niego jak mors na halibuta i wprost świeci światłem własnym podczas konsumpcji. Nie przepada za to zupełnie za gotowanym mięsem z żadnego zwierzaka, uwielbia natomiast gotowane warzywa, takie jak: marchewka, buraki, brokuły, nie gardzi także strączkowymi. Może Gambol chce zostać dietetykiem. Może zrobi dwa fakultety.

piątek, 29 listopada 2013

Horror adoptuje dziecko

Dziecko i horror to kontrowersyjna, ale rozchwytywana para - połączenie tych dwojga to zarówno dysonans, rozdźwięk, jak i dziwna harmonia - coś jak najbardziej na miejscu. Umieszczenie dziecka w kontekście horroru to sposób na szokowanie - dlaczego? Dzieci - zwłaszcza małe - same w sobie są dość niepokojące. Wrażenie to wynika z czegoś co się nazywa bodajże dysonans poznawczy. Dokładnie to samo czuje się, gdy się ma do czynienia z martwym człowiekiem. Otóż martwy człowiek - z definicji - jest człowiekiem, a jednocześnie nim nie jest, nie posiada mianowicie głównych cech człowieka: nie rusza się, nie rośnie, nie je, nie czuje - ale jednocześnie wygląda dokładnie tak, jakby potrafił to wszystko i o wiele więcej. Wygląda jak osoba, którą znamy! A z którą coś jest mocno nie tak. Tak więc jednocześnie jest człowiekiem i nim nie jest. Małe dziecko oczywiście jest człowiekiem, jednocześnie jest nietypowe: ma dużą i łysą głowę, swoiste proporcje, porozumiewa się inaczej, porusza się niezgrabnie. Jest urocze, a jednocześnie trochę straszne! I granica pomiędzy jednym a drugim jest bardzo cienka. Dlatego horror bardzo kocha dzieci.

Straszność postaci w horrorach polega często na łączeniu człowieczeństwa z atrybutami bestii; klasyczne postaci ze świata grozy są trochę ludźmi, trochę potworami: wampir, wilkołak, zombie... O ile jednak potworność w świecie dorosłych łatwiej jest zaakceptować (historia nierzadko uczy, że ludzie są potworami - to dorosłych trzeba się bać) o tyle dzieci to tożsamość absolutnej bezbronności, niewinni członkowie społeczeństwa wymagający ochrony. Jeśli więc dziecko staje się potworem, wyciągamy z równania plus sto do strachu! Dziecięce postaci w filmach grozy szybko stają się kultowe. Stephen King w swoim żywomięsnym horrorze "Cmętaż zwierząt" przedstawił dziecko, które wstało ze zmarłych: dziecko-zombie. Okropne! W "Wywiadzie z wampirem": dziecko-wampir (wbrew ewentualnym pozorom nie lubię książek o wampirach, ale film jest dla mnie kultowy) było najbardziej bezwzględnym z wampirów w odnośnej wampirzej księdze wpisów. I wszystko, co dalej: duchy małych dzieci w co drugim horrorze wpuszczanym obecnie do kin (wiem, bo staram się śledzić); dziecko Rosemary; dzieci demonów i straszne rekwizyty pożyczone od dzieci: laleczka Chucky, skrzypiące huśtawki, pozytywki, KLAUNI.

Ostatnie lata to rozwój ciekawego trendu: artystycznej produkcji lalek wyglądających jak prawdziwe noworodki. Te lalki, nazywane "reborn dolls" - odrodzone (kto to wymyślił) albo "living dolls" wymiennie z "unliving babies", tak jak "undead", żywe trupy (no mówię - chorzy amatorzy zawsze nie mogą się zdecydować) - wyglądają jak dzieci, ale są nieożywione. Moda ta ma swój podczłon: wybitnie realistyczne lalki wyobrażające noworodki inspirowane popkulturą grozy. Małe wampirki, demony, zombie - realizm, wyobraźnia i stereotypy-atrybuty: z rekwizytorni horrorów. Lalki te mają blizny, błyszczące żółte lub czerwone oczy (bądź w ogóle nie mają źrenic), zęby wampira, sińce pod oczami, okultystyczne znaki na buziach, makijaż. Budzą zachwyt freaków oraz od niepokoju po odrazę we wszystkich innych ludziach. Najwyraźniej dzieci są niezwykłe - w różnych wymiarach!

Reborn doll (ważne: ona nie żyje)

"Nowe" reborn dolls:


"...Another doll.
I have dozens, you realize."

"...I thought you could use one more."
"...Why always on this night?"

"...What do you mean?"

"...You always give me a doll on the same night of the year."
"...I didn't realize."
"...Is this my birthday?"
 "You dress me like a doll.               
You make my hair like a doll.
Why?"










"- You leave a corpse here to rot?
- I wanted her!"

Klasyka, nic dodać, nic ująć.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Trzy w jednym

Ładna i utalentowana pani tańczy taniec brzucha do death metalu z Grecji nagranego z gościnnym udziałem orkiestry symfonicznej. Czyli coś jak sushi w żurku w cieście francuskim. Niebrzydkie niemniej.


czwartek, 21 listopada 2013

Duchy ze starych fotografii

Fotografie z dziewiętnastego wieku, a więc najstarsze ze starych, masowo zaludniane (lub raczej zaduszane) są przez przybyszy z zaświatów (nie kosmitów). Okazuje się, że zjawy występują w różnych gatunkach, bo jedne przypominają romantyczną i ulotną mgiełkę, inne - pomocnika fotografa w prześcieradle, jeszcze inne mają całkiem wyraźną twarz zmarłego krewnego, który jako duch zupełnie przypadkiem wychodzi na świeżym zdjęciu dokładnie tak samo jak na fotografii ślubnej zrobionej mu jeszcze za życia. Można sobie wyobrazić, że zawodowe (!) robienie zdjęć duchom było na przełomie XIX i XX w. niesamowicie wprost popłatnym interesem, a do tego umożliwało poznanie ważnych szych ze świata kultury, polityki i biznesu. Ostatecznie każdy ma jakiegoś zmarłego krewnego, z którym chciałby znowu pogadać (a przynajmniej wtedy miał go "ostatecznie każdy", tu jeszcze raz podkreślam że powinniśmy się cieszyć z odkrycia antybiotyków i wynalezienia szczepionek, które teraz w niektórych kręgach cieszą się niezasłużenie złą sławą. Ucieszmy się teraz, żeby później nie zapomnieć).

Swój znoszący złote jaja interes polegający na prowadzeniu profesjonalnego Duch-Studio miał na przykład William H. Mumler (Amerykanin) czy William Hope (Anglik). Ten pierwszy miał przyjemność sfotografować zjawę Abrahama Lincolna przy okazji portretowania jego żony, drugi zaprzyjaźnił się z Arthurem Conan Doylem, bo udało mu się namówić ducha poległego na I wojnie syna pisarza do pozowania na zdjęciu z tatą. Ciekawe, że Conan Doyle, piszący przecież non stop w swoich kryminałach o oszustwach demaskowanych przez dzielnego Sherlocka Holmesa (również oszustwach "nadprzyrodzonych" - patrz "Pies Baskerville'ów"), sam do końca życia wierzył w autentyczność hojnie duchowo wzbogaconych fotografii i zapowiedział nawet przyjaciołom z kółka spirytystycznego, że po śmierci będzie ich nawiedzał i również pozował do ładnych zdjęć pamiątkowych (ale w końcu nie zapozował. Może w zaświatach nie znalazł na to czasu).

Sfotografowanie ducha nie jest proste (zapewne dlatego Mumler i Hope liczyli sobie słono za jedną fotkę) ale dużo lepiej i łatwiej się fotografuje jeśli dysponować pewną bazą materiałów. Dość powiedzieć, że Mumler został w końcu postawiony przed sądem, bo wiedziony potrzebą pozyskania najbardziej przekonujących duchów włamywał się do domów swoich klientów i kradł zdjęcia ich zmarłych krewnych. Udowodniono mu też, że niektóre domniemane duchy na jego zdjęciach to żywi i mający się dobrze bostończycy (co nie było takie znowu głupie, bo studio Mumlera mieściło się w Nowym Jorku. Podjął więc przynajmniej podstawowe środki ostrożności... Zamiast szukać modeli na tej samej avenue).

Mimo demaskowania kolejnych oszustów wiele osób wciąż święcie wierzyło w autentyczność zdjęć zjaw. Dziewiętnasty wiek to niezwykłe stulecie, w którym stare i nowe stanęło obok siebie i wręcz uścisnęło sobie dłonie. Fotografie duchów zyskały na popularności jeszcze bardziej, gdy Röntgen pokazał światu praktyczne zastosowanie swoich promieni X. Skoro na zdjęciach można uwiecznić to, co dla oczu niewidoczne, jak kości, to czemu nie duchy? Co zostało, to stosy pięknych i niezwykłych, a czasem zabawnych fotografii.

Conan Doyle & syn

Inscenizowane - dla dreszczyku emocji

Na bogato

Chcesz chwilki intymności, a tu duch

 

niedziela, 17 listopada 2013

Taka młoda, a już terapeuta

Gambol ma za sobą pierwszy seans felinoterapii (nie do końca z własnej inicjatywy).

Felinoterapia = leczenie kotem. Chociaż koty nie mają właściwości bakteriobójczych, a niekiedy mogą mieć działanie wręcz przeciwne (bakterio...twórcze. Cóż), stosowane są od wieków jako uniwersalne kompresy w medycynie naturalnej. Kompres taki ma liczne zalety, m.in. nie trzeba go podgrzewać, bo podgrzewa się samoistnie, posiada automyjkę i walory dekoracyjne. Minus taki, że wcześnie wstaje.

To był wstęp teoretyczny. Przechodząc do praktyki klinicznej: Gambol była w rentgenie (sprawy zawodowe) i miała przyjemność podjąć się terapii małego pacjenta, który miał złamaną kość strzałkową (a może promieniową?). W praktyce terapeuty potrzebna jest intuicja. Gambol, poddawszy sytuację szybkiej ocenie, przełączyła się na tryb "lecznicze wibracje" (czy mruczenie może leczyć złamane kości? To wiedzą tylko koty i amerykańscy naukowcy) do tego stopnia absorbując uwagę pacjenta (lat siedem lub osiem) że ten nie tylko przestał rozpaczać nad swoim tragicznym położeniem, ale wręcz zapomniał, że kotka powinien głaskać ZDROWĄ ręką.

Tak czy inaczej Gambol jest utalentowanym terapeutą, choć jeszcze bez licencji. Trzeba pamiętać jednak, że papierologia nie jest najważniejsza przy prawdziwym powołaniu. Doktor Judym itd.

Gambol w swoim gabinecie (wciąż w trakcie urządzania)


środa, 13 listopada 2013

Phoenix

Patrzcie, jaki ładny utwór nagrał ostatnio Satyricon. A jaki ma ładny tekst! Choć niektórzy uważają, że Satyricon nie powinien nagrywać CZEGOŚ takiego, ale ja zawsze uważam, że prawdziwym artystom nie można zabraniać niczego, i wszystkim wychodzi to na dobre, również roszczeniowym sceptykom.



poniedziałek, 11 listopada 2013

To wolny kraj

Heute Dzień Niepodległości. Widziałam reklamę społeczną pod tytułem "wyślij kartkę na Narodowe Święto Niepodległości!". Hm, kartka. Ale komu się taką kartkę wysyła? Może Niemcom. Albo Rosjanom. Byłby to też pretekst, żeby się do nich wprosić na Sylwestra. Ciekawym zbiegiem okoliczności na którymś CP na polu namiotowym powstały trzy obozy, my pomiędzy Niemcami z jednej strony i Rosjanami z drugiej. Od tego czasu się przyjaźnimy. Niemcy zawsze budują sobie wielką kwaterę główną (imprezowy namiot) w której są najlepsze wieczorki towarzyskie. Robimy też wojny na wodne bomby balonowe. Tradycję rozpoczęli Niemcy oczywiście, ale jak mają broń specjalną (pistolety na wodę) to zawsze się nią dzielą, żeby było sprawiedliwie. Rozmawiamy w języku kolonizatorów, demokratycznie. W tym roku powiększył się też znacznie obóz węgierski. Liczymy na kolejne kraje w sojuszu w przyszłym roku.

Oglądam marsz w Warszawie z facepalmem (wirtualnym, bo muszę też widzieć ekran). Żyjemy w najlepszych czasach, w jakich moglibyśmy żyć, pomijając przyszłość, która może być jeszcze lepsza, choć rzecz jasna wciąż niewiele o niej wiadomo, a ten marsz, zamiast być kolorowy i radosny, wygląda jak na wojnie. Mocnych wrażeń ludziom brakuje...

Fajnie by było, gdybyśmy wszyscy funkcjonowali jako planeta. Podobno unifikacja ludzkości (ale nie kulturowa, tylko jednoczenie sił) to konieczny krok do kolonizacji kosmosu!

Czyli że go prędko nie skolonizujemy.