Na pokrytej glazurą ścianie rozlał się rozdęty bezkształtny cień, niczym głowa małego smoka albo olbrzymiego węża. Coś musnęło lekko nagie ramię Louisa i umknęło. Louis szarpnął się gwałtownie jak rażony prądem, rozchlapując wokół wodę i mocząc dywanik obok wanny. Odwrócił się ze wzdrygnięciem i spojrzał wprost w mętne żółtozielone oczy kota córki, siedzącego na zamkniętej desce klozetowej. Church kołysał się powoli tam i z powrotem jak pijany. (...) Przyglądał mu się jeszcze przez moment - Boże, jego oczy były jakieś inne, zupełnie inne - a potem zeskoczył z muszli. Nie wylądował z niesamowitą kocią gracją. Zachwiał się niezręcznie, trącając zadem wannę, i zniknął. (...) Podszedł leniwie do kominka i klapnął na ziemię przed paleniskiem. Nie miał w sobie ani krzty wdzięku. Stracił go w ową noc, o której Louis wolał nie pamiętać. Stracił też coś jeszcze. Louis dostrzegł to szybko, lecz dokładne określenie, czego zwierzęciu brakuje, zabrało mu cały miesiąc. Kot już nie mruczał. A kiedyś warczał jak mały motorek, zwłaszcza gdy spał. Czasami Louis musiał wstać i zamknąć drzwi sypialni Ellie, by móc zasnąć. Teraz kot sypiał jak kamień. Jak trup.
Co prawda Church był kotem z powieści Stephena Kinga Cmętarz Zwieżąt i, potrącony przez ciężarówkę, został pochowany w lokalizacji tytułowej aby powrócić jako kot-zombie - na szczęście to tylko fikcja literacka - ale wiele fragmentów opisu się zgadza w porównaniu z Gambolem, która przeszła wczoraj sterylizację i ewidentnie nie jest sobą.
Biedne zwierzę wróciło od weterynarza zapakowane w czerwony kaftanik oraz owinięte różowym przylepcem w czerwone serduszka (wenflon zainstalowany na dłużej w razie emergency) jak wygnieciona i nieszczęśliwa paczka walentynkowa, a teraz jest praktycznie amobilne, ma początki depresji bo nie może się umyć (kaftanik) i nadal, z tego ostatniego powodu, emanuje dziwnymi zapachami, które wchłonęło u weterynarza (kocie futro to naturalny, ekstremalnie wydajny zapachowchłaniacz). Patrzy też na wszystkich z wyrzutem. No i nie mruczy, co jest pewnie niemym protestem. Ale wczoraj nie umiała zasnąć inaczej niż w ramionach homo sapiens, czym normalnie pogardza, bo ma swoje ulubione łóżeczko-legowisko kaloryferowe i z niego korzysta. Dowodzi to, że koty również potrzebują wsparcia psychicznego. Obecnie Gambol, choć ciągle nie odzyskała zgrabności i precyzji ruchów, przechodzi gastrofazę, odreagowując zapewne głodówkę przed- i poanestezyjną. W przerwach od jedzenia śpi jak włochaty kamień, co byłoby kolejną cechą wspólną z opisanym we fragmencie wyżej zombie-kotem.
Poza tym weci znaleźli na Gambolu pchłę i oświadczyli, że zajmą się nią (pchłą) jak tylko Gambol dojdzie do siebie. Co niestety oznacza, że reszta pcheł stanowiących paczkę krewnych i znajomych tamtej pchły (pchły są bardzo socjalne i chyba nie zdarza się, żeby były singlami, nawet te wielkomiejskie) mieszka w naszym łóżku, ponieważ nie posiadamy dywanu.
Czyli jednak nie uniknęliśmy elementów horroru.
Church, kot-zombie
Pchła, widok z różnych stron, co tworzy kompleksowy obraz pchły
(borze, jakie to ohydne. I pomyśleć, że teraz gdzieś takie siedzą i się na mnie gapią)
Jak mój kot miał pchły, to wyglądał jak Church. ;D
OdpowiedzUsuńNa szczęście kocie pchły nie gryzą ludzi.
OdpowiedzUsuńJak Lupin miał pchły, to domownicy musieli zmusić go do łazienkowej kwarantanny (na około 24 h, jednak zdążył zedrzeć gardziel krzykami protestu). A po sterylizacji kotka odzyskuje grację, chociaż nie zawsze zaczyna znowu mruczeć, tak na znak oburzenia - "ja cierpiałam, teraz Wy też cierpcie!"
OdpowiedzUsuńTen kompleksowy obraz pchły to raczej jedna pchła + parę kleszczy. Współczuję fobii.
OdpowiedzUsuń