niedziela, 21 września 2014

Ukryte matki, albo wiktoriańskie superpomysły

Pojęcie perfekcyjnego zdjęcia jest bardzo względne, ale, jak się okazuje, ma bardzo długą tradycję. Jedną z licznych frapujących mnie mocno ciekawostek dziewiętnastowiecznych jest koncept tzw. ukrytych matek na zdjęciach z dziećmi. Pomysł skutkujący zdjęciem jak z horroru ma podstawy czysto praktyczne. - Dzień dobry, panie fotografiku. Prosimy o zdjęcie tego o dziecięcia. Tylko ono i nic poza tym, bo taki jest nasz zamysł idealnej fotografii do bezcennego rodzinnego albumu. To będzie wyjątkowa pamiątka. Płacimy dużo, więc chcemy, żeby wszystko było perfekcyjnie. - To wspaniale, ale muszę podkreślić, że jestem typowym dziewiętnastowiecznym fotografikiem i mój aparat, chociaż pod każdym względem ekscytujący, ma także pewne wady. W praktyce musimy nakłonić latorośl, żeby raczyła się nie ruszać przez minimum pół minuty. Inaczej zdjęcie, zamiast jak pamiątka, będzie wyglądać raczej na kiepski żart. - Sacrebleu. Co by tutaj...

Efekt powyższej hipotetycznej rozmowy okazuje się naprawdę zaskakujący, co więcej: w swoich ciekawych czasach raczył się utrwalić. (vide fotografie niżej. Scroll, scroll)

Robienie zdjęć dzieciom było pożądane od zawsze i jest do tej pory. W epoce ambrotypii dodatkową, bardzo skuteczną motywacją co zamożniejszych rodziców była, poza chęcią produkcji wiekopomnych pamiątek, wysoka śmiertelność małoletnich z powodu zapomnianych już dzisiaj chorób. Z jakichś przyczyn niektórzy rodzice chcieli mieć zdjęcie tylko dziecka, bez półśrodków w rodzaju dzidziusia na kolanach mamy (nie mam żadnego info o tym, że od każdej osoby na zdjęciu więcej trzeba było płacić ekstra). A że robienie zdjęcia kiedyś trwało naprawdę dłuższą chwilę, a nie że seria setki "foć" naprztykanych w ciągu minuty, więc trzeba było wymyślić coś unieruchamiającego na żądaną chwilę niesforny kilkuletni obiekt artystycznego uwiecznienia. Najbardziej, wiadomo, uspokaja uścisk mamusi. No ale rodzina chce zdjęcie bez mamusi. Jaki z tego powstaje, efektem burzy mózgów, złoty środek?


Otóż matki i opiekunki na zdjęciach przebierały się za:
1. krzesła
2. kanapy
3. zasłony
i inne elementy wystroju. Pomysł prosty ale sprytny - wszyscy chyba musieli być co do powyższego zgodni, najwyraźniej solidarnie ignorując kontrowersyjną wymowę efektu artystycznego, czyli czegoś na kształt wyobrażenia niewinnej duszyczki ściskanej przez ponurego żniwiarza. Niebywałe. Z drugiej strony - po prostu założę się, że w przyszłości Ziemianie będą tak samo się dziwić oglądając "upiększenia zdjęć", które nam współcześni wyprawiają z fotoszopem - nie dla żartów, ale z całą powagą, żeby zdjęcie wyglądało LEPIEJ.





Podobno uspokajanie dzieci na potrzeby zrobienia udanego zdjęcia zdążyło wyewoluować do rozbudowanej sztuki, na którą składały się rozmaite formy zabawiania, łącznie z wykorzystaniem żywych egzotycznych zwierząt, oraz farmaceutyczne środki uspokajające na bazie opioidów. Motto zakładu: Ważne, Że Działa.

Gdyby koty mogły głosować

Gambol nie lubi nowego rządu Ewy Kopacz.


 Jak ten czas leci. W jednej chwili mieszkasz z małą, puchatą kuleczką,
(spójrzcie na ten niewinny wyraz pyszczka)...a ona już w chwili następnej zaczyna mieć poglądy polityczne. I to chyba skrajne.

A może Gambol to anarchistka? Byłam z nią w unijnym punkcie wyborczym, nomen omen go zbojKOTowała podkreślając jego niską wagę czynnym oporem przeciwko wejściu doń ("rabata z kwiatami, kobieto, CHRZĄSZCZE"). Powtórzę test podczas wyborów parlamentarnych i prezydenckich pod kątem nowego bojKOTu. Ale dla Gambola do 2015 r. upłynie kawał życia, więc może do tego czasu skłoni się ku centrum i porzuci skrajne, buntownicze idee na rzecz wyważonej polityki rodzinno-pracowniczej.