Nie chcę bynajmniej tym wpisem sprawić, że ktoś poczuje się gorszy, ani dokonywać symbolicznego zamachu na czyjąkolwiek wolność obywatelską z jej świętym prawem do mówienia co się chce i jak się chce. Po prostu muszę się gdzieś wyżyć w życiu. Chodzi o pewne konstrukcje leksykalne czy jak to nazwać językoznawczo. Nawet nie wiem na sto procent, czy są to błędy jako takie. Po prostu czasem, gdy się coś usłyszy, ma się silne wrażenie, że coś tu jest nie tak i że coś nie pasuje do czegoś, a to powoduje dyskomfort (dyskomfortu z reguły pragnie się unikać). To coś jak zgrzyt widelca przeciągniętego po tablicy, a to dźwięk tak straszny, że wolę go sobie nawet nie wyobrażać. Oto lista WYRAŻEŃ. Ich straszliwość polega przede wszystkim na powszechności. Nie można więc przejść obok nich obojętnie. Mnie na przykład notorycznie boli od nich mózg.
1) Bynajmniej, czyli banał na rozgrzewkę. Mam nadzieję, że większość Internetu już wie, jak się typa używa (patrz pierwsze zdanie tego wpisu, jestem strasznie dumna ze swojego niesamowitego sprytu - że udało mi się od początku wpleść w tekst wątek edukacyjny. Jestem sprytniejsza od księcia złodziei). "Bynajmniej" nie jest uniwersalnym słowem-kluczem zastępującym absolutnie wszystko, nie jest to tym samym synonim "przynajmniej", "niemniej", "bądź co bądź", "w każdym razie", "aha" ani podobnych, a - o dziwo - już w każdej z wyżej wymienionych podmianek słyszałam biedne, wymaltretowane bynajmniej.
2) Gazety. Uważam, że to dziwne, jak często ludzie nazywają gazetami wszystko, co można kupić w kiosku i co ma w środku jakiś druk. Nie wiem, czy dobrze wiem, ale zawsze mi się wydawało że gazeta wydawana jest codziennie, w przeciwieństwie do czasopism. Nader często czasopisma tzw. dla kobiet nazywane są kolorowymi gazetkami - ble.
3) Bajki. Nazywanie filmów animowanych, aka kreskówek, aka seriali rysunkowych bajkami. Zupełnie bez sensu.
4) Co można umieć? Niektórzy uważają, że można umieć angielski, czy tam inne esperanto. To taka dziwna hybryda umieć mówić po angielsku i znać angielski. How come.
5) Różne rzeczy związane z modą (punkt zbiorczy). Osobliwe jest, że o ile powyższe przykłady są zaledwie czymś w rodzaju dyskretnego molestowania językowego, o tyle pisząc czy mówiąc o ubraniach niektórzy popełniają już właściwie gwałt zbiorowy. A pragnę zauważyć, że w Internecie takie rzeczy dzieją się na co dzień...!!! Najwięcej za uszami mają portale i blogi nazywające same siebie MODOWYMI - co to w ogóle jest za słowo, dzień dobry - czyli traktujące o ciuchach.
Klasyczny jest czasownik ubierać. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć (nie mylić z "zaakceptować"), że ktoś mówi ubrać kurtkę czy jakiś tam inny element odzieży, ale ubrać buty? Ubrać rękawiczki? Ubrać czapkę? Przecież wyżej wymienione nawet nie są ubraniem. Raz natrafiłam w darmowym czasopiśmie studenckim UJotu na artykuł o tym, jak się ubrać na jogging zimą - biedactwo studiujące dziennikarstwo, które ten artykuł napisało, uważało najwyraźniej że znalazło złoty sposób na piękny styl tekstu bez powtórzeń i precyzyjnie używało założyć i ubrać na zmianę.
Lubię ciuchy, ale po prostu nie cierpię o nich czytać. Męczące są te wszystkie powtórzenia: outfit, look. Luk luk luk luk. I ciągle tylko inspiracja, stylizacja, dobrze że nie prostytucja. Inspiracja to takie ładne słowo, a wszyscy wycierają nim podłogę jakby było mopem w oborze. "Stylizacja" to samo. Już nie można się po prostu ubrać tylko zawsze musi być stylizacja. "Stylizacja" bo co?
# # #
Już mi lepiej. Przynajmniej do czasu.
Przy okazji chcę wystosować przestrogę. Otóż ktoś powiedział mi kiedyś (nie, nie że przebywają tam zmarli władcy i patrzą na nas) że słyszał jak panie w zoo powiedziały o szympansach "o, patrz, SZYMPANSE"). Bardzo mnie to zafrapowało, do tego stopnia że nawet narysowałam podczas jakiegoś nudnego wykładu obrazek, który zatytułowałam "Szympanse w Zaroślu" i tak mi się te szympanse wdrukowały, że do teraz muszę się zastanawiać czy poprawnie jest szympanse czy szympansy. Przestrzegam przed wdrukowywaniem sobie rzeczy. Na szczęście nie muszę tego słowa często używać.
Jak czegoś używam, to wiem co znaczy. Jak bynajmniej nie zamierzam wikłać w swe zdania słów, które po prostu mądrze brzmią. Wiem co mówię.
OdpowiedzUsuńGeneza słowa "czasopismo" zdaje się być dosyć prosta, czyż ono nie wychodzi czasem? ;) Dla mnie najwybitniejszym słowotwórstwem jest "bezcenne", co dziś nie oznacza już czegoś, czemu nie sposób nadać wartości, bo tak jest... no sama wiesz co znaczy to słowo. Dziś "bezcenne" oznacza towar na półce, któremu nie przypisano etykiety cenowej.
Blog modowy to jeszcze nic, teraz istnieją SZAFIARKI!
A propos ubierania się na jogging, Ty jeszcze biegasz? pamiętam wzmiankę o tym z poprzedniego boga.
Nie zwracam zupełnie uwagi na wszechobecną modę, jestem sobie sama stylistką. Na mój styl nie ma nazwy. ja to ja. Wyglądam jak ja, jestem do siebie podobna i jestem z tego dumna.
Biegam, jak dzień jest dłuższy, bo nie lubię biegać po ciemku, a aktualnie jest ciemno jak wychodzę z domu i do niego wracam, jednak w tym roku zamierzam to zmienić przynajmniej w weekendy. :)
UsuńJa biegam tylko zimą, latem nienawidzę, przez temperatury gorzej się czuję. A zima hartuje, więc cieszę się dobrym zdrowiem. I tylko w dni wolne, bo inaczej po pracy ciemno, a ja biegam wyłącznie po lesie. Po łagiewnikach konkretnie. Mam dosyć blisko do Arturówka. Jesteś z Łodzi to wiesz o jakich miejsca mówię ;)
UsuńZ drugim podpunktem się nie mogę zgodzić. Nie wiem czy mam rację, to dla mnie nieistotne, ale ja gazetą nazywam czasopisma, dzienniki, tygodniki, gazetki, reklamujące towar np. Biedronki...Dla mnie to takie uniwersalne słowo. :)
OdpowiedzUsuńCo do spraw MODOWYCH ;), to o ile wymysłu takie jak "szafiarka" i przymiotnik "modowy" jestem w stanie zaakceptować, w końcu język stale ewoluuje, to nie umiem przecierpieć tego, jak zeszmacono słowo "inspiracja". Ostatnio weszłam na bloga znajomej mi dziewczyny, na co dzień go nie czytuję, bo zupełnie nie leży w kręgu moich zainteresowań (blog dwudziestoletniej mamusi o dziecku, życiu i kosmetykach), ale z nudów sprawdziłam, co tam u niej. I trafiłam na notkę, w której słowo "inspiracja" zostało użyte m.in. dwa razy w każdym zdaniu. A takich zdań było z dziesięć. Myślałam, że umrę.
Dla mnie nazywanie "gazetą" czegoś, co jest zszywane, lakierowane i niekiedy nawet luksusowe (podobno jest osobna kategoria czasopism luksusowych) po prostu źle brzmi. Nie wiem, czy jest to błędem, ale mnie to zgrzyta.
UsuńNo właśnie, co ludzie mają z tymi inspiracjami to ja nie wiem. Można się szczerze mówiąc porzygać.
Ludzie zawsze popełniają błędy w tej kwestii albo wymyślają coś. Nawet przyznam się bez bicia, że i czasem coś walne bez zastanowienia. Ale zawsze staram się poprawiać. A jeśli chodzi o słowo "bajki" to myślę, że część osób zdaje sobie sprawę z tego błędu, ale używają je z przyzwyczajenia, bo ktoś im wpoił to od małego. Ale to jest mylenie pojęć bajka, a film animowany. Mimo wszystko jest to różnica, która irytuje mnie tak samo jak ludzie mówią na "fonty" czcionka. Choć pozornie niby to samo to jednak różnią się. Czcionka jest metalowym blokiem z wypukła literą, które używane były w starych dziejach drukarstwa. W skrócie, czcionka miała funkcję stempla. A "fonty" to cyfrowa postać pisma, które zachowują informacje o znaku graficznym danego kroju pisma w postaci bitmapowej lub wektorowej. I mnie to właśnie irytuje, że ludzie na fonty mówią czcionka kiedy jest to błędne.
OdpowiedzUsuńHm, mnie nie tyle irytuje, że ludzie robią błędy; myślę że każdy robi jakieś błędy w mniejszym lub większym stopniu, poza może elitą w stylu profesora Miodka i Bralczyka. Chodzi o to, że w/w słowa i zwroty źle mi brzmią - coś jak złe brzmienie słowa potocznego w oficjalnej przemowie albo fałszywy śpiew. Dlatego nie irytuje mnie "czcionka" nawet jeśli jest błędem, a moim zdaniem nie jest, na takiej samej zasadzie jak to że piszę teraz do Ciebie na STRONIE otwartej w nowym OKNIE. Wiele słów nabiera nowego znaczenia z czasem, nie trzeba sięgać do anglicyzmów, ale oczywiście każdy mówi jak mu lepiej i wygodniej.
UsuńJak ty nie nadążasz z duchem czasu, moja droga. Nie wdrukowanie, tylko imprinting, kto to wymyślił żeby mówić po polsku w ogóle.
OdpowiedzUsuńBlogosfera ostatnio mnie przeraża, bo z miejsca, które pełne kiedyś było wirtualnych pamiętników rożnej maści, stało się siedliskiem szafiarek i blogerek lajfstajowych. I tych kosmetycznych. I ewentualnie tych gotujących. W każdym razie takich zupełnie nowomodnych, i o ile od czasu do czasu lubię takie blogi odwiedzić - sprawdzić po studencku jak w ciekawy sposób przyrządzić ryż z ryżem albo czy od tuszu za 10 zł się nie ślepnie - to jednak brak mi większej ilości miejsc takich jak twoje. Takich, gdzie 90% każdego postu nie stanowią zdjęcia, a pozostałe 10% treści nie stanowią podpisy pod nimi. Takich nie ściśle praktycznych, do bólu rzeczywistych, przeraźliwie codziennych - tylko trochę oderwanych. Traktujących niekoniecznie wyłącznie o sprawach ciała, w tym karmienia ciała, balsamowania ciała, ubierania ciała, umięśniania ciała i czego tam jeszcze, tylko do tego o sprawach ducha. Tęskno mi za miejscami w internetach, gdzie rozmawia się o tym co się myśli.
Nie wiem, czy to ja się w złych kręgach obracam, że trudno mi w takie miejsca trafić, czy świat się jednak na tyle zmienił, że internety muszą być teraz nieprzerwanym strumieniem obrazów.
Kontynuując dialog spod poprzedniego posta - sesja trwa, także wybrałam się na rekonesansik w sprawie fajnych miejsc, upolowałam niezłe herbaciarnie, jestem usatysfakcjonowana. Z pierwszego semestru również. Choć większość osób narzeka na nieco nudnawe przedmioty wstępne, ja doceniam spokojny rozbieg na uczelni, małe wymagania na start, dużo wolnego czasu. Myślę że dla rozsądnej osoby to świetna okazja do samorozwoju, czytania mądrych książek, bujania się po rozwijających wykładach dodatkowych, interesowania swoimi studiami na prywatnie. Ja przyznaję otwarcie, że pierwszy semestr zawaliłam, bo zbierając do kupy swoje życie osobiste, uczelniane odstawiłam na bok, więc jestem średnio z siebie dumna. Ale cieszę się, że mimo takich zaniechań zaliczenie tego semestru nie jest trudne.
No, może z pominięciem drobnego faktu, że jutro obleję neuroanatomię, ALE CO MI TAM.
I w ogóle doceniam tryb tych studiów, wolne ectsy do wykorzystania na dowolne przedmioty, dużą elastyczność. O ile było to dezorientujące dla kompletnego nowicjusza na uczelni, o tyle daje to ogromne możliwości.
Cieszę się z tych studiów bardzo, tak czy owak.
Wspominałaś, że z tymi pensjami naókowcuf nie tak źle u nas, dajesz radę sama się utrzymywać na doktoracie? Jeśli to pytanie niedyskretne, daj mi burę ;)
A co do wspinaczki - no ja słyszałam właśnie że ragdolle są nieco upośledzone w temacie i co najwyżej proszą się o podsadzanie.
Całusy,
Hanka
Myślę, że takie blogi istnieją, po prostu trudniej na nie natrafić, bo blogi traktujące o konsumpcji są intensywniej promowane, również dzięki wsparciu samych zainteresowanych (producentów dóbr konsumenckich) no i znajduje się je łatwo po wpisaniu jakiegoś hasła - nazwy kosmetyku, programu treningowego czy czego tam. Ale rzeczywiście są one wynalazkiem dość nowym. Jak ten Internet się zmienia
UsuńNie przejmuj się, mnie ogarnięcie studiów zajęło jakieś dwa lata, a po chyba trzech zaczęłam mieć dobre oceny, chociaż oczywiście nie polecam tego systemu. ;)
Co do przychodów na doktoracie i samodzielnego utrzymania się, to wszystko zależy. Na przykład na Ujocie, przynajmniej na Wydziale Biologii, stypendium dostają dosłownie trzy osoby z dwudziestu paru, i stypendium to wynosi niewiele ponad pensję minimalną. My w PANie w Krakowie dostajemy dwa dwieście, ale w Warszawie dostają trzy i narzekają, że nie mogą się z tego utrzymać. Z kolei w każdym miejscu stypendium to jedynie baza zarobków. Znajomy mi mówił (to skomplikowane, więc nie powtórzę szczegółów) że na UJ doktorant może wyciągnąć z różnych dodatków, funduszy i nagród pięć-sześć tysięcy, no i oczywiście zarabiasz dzięki grantom, które dają od kilkuset złotych do kilku tysięcy. Najtrudniejszy jest na pewno pierwszy rok, bo jeśli nie masz stypendium to możesz nie mieć nic, albo mieć kilkaset złotych jako osoba która robi coś w czyimś grancie.
A Gambol się nie wspina pewnie dlatego, że nie ma po czym, mamy wyłącznie półki pod sufitem. Spróbujemy zainstalować coś przystępniejszego i wtedy się wypowiem. Ściskam
- Ubrałem buty, pospiersz się! - dopinguje małżonek
OdpowiedzUsuń- W Co ubrałeś kochanie? W sukienkę?
Dialog ten powtarza się w przedpokoju przynajmniej raz w tygodniu. Nic to. Nie ustaję w wysiłkach.
Jest również powiedzenie "w każdym bądź razie". Jest to taki twór, że aż potwór. Szkliwo mam przez niego pozdzierane do cna.
zostałem wychowany w dużej mierze przez dwie polonistki. takie litanie wysłuchuję przy stole, dobrze smakuje z tym obiad XD dlatego z premedytacją będę popełniał błędy i denerwował tym babcię, a co XD
OdpowiedzUsuń