Wreszcie mam wolne, szok i niedowierzanie. Czuję się mniej więcej w ten sposób:
a także zmieniam stan skupienia na luźną plazmę wyzbytą priorytetów i stabilizującego kośćca obowiązków i dobrze mi z tym. Zaskakuje mnie, jak długo można spać o każdej porze doby i być z tego powodu niezmiennie zadowolonym. Oddaję się też takim zajęciom jak czytanie powieści obyczajowych o możliwie niedynamicznej akcji ("Fermenty" Reymonta - he; akcja rozgrywa się na stacji kolejowej), rozwiązywanie sudoku oraz tzw. gra w kulki (wirtualne).
Jak widać, uskuteczniam coś co nazywa się unikaniem wzruszeń (nomenklatura według niezastąpionych "Fermentów"). Jest to ważne raz na jakiś czas, jeśli chce się zachować zdrowie psychiczne.
Z tego też powodu unikam nieco Internetu. Oczywiście to nie jego wina. Podobno mieć dostęp do Internetu to jak mieć kontakt z milionami doradców jednocześnie. Brzmi to więcej niż zachęcająco. Jest to jednak kraina, w której wieje zmienny wiatr i przezeń można podryfować w naprawdę dziwne rejony, zwłaszcza jeśli nie chce się wkładać specjalnego wysiłku w ustawianie żagli oraz steru.
Internet to wspaniały i wciąż pączkujący żywy pomnik ludzkiej kreatywności, ale te wszystkie czarodziejskie owoce i ich odżywcze pędy wyrastają na cuchnącym błotku szlamiastych przywar, które każą mi się zastanawiać, czy wszyscy ludzie których mijam na ulicy, z którymi jeżdżę autobusami itd. to naprawdę krwiożercze, bewzględne bestie, które lubią obrażać innych zupełnie bezinteresownie, za to na różnorodne sposoby, nieraz bardzo wyrafinowane, jakby anonimowość była luzem dla hamulców i detergentowym poślizgiem pod płozy saneczek w sadystycznej konkurencji wolnej.
Mówi się, że to przede wszystkim posiadanie (i używanie) telewizora znacząco wpływa na obniżenie zadowolenia z życia i szkodzi tzw. równowadze wewnętrznej. W necie (właśnie, w necie) natykam się niekiedy na wypowiedzi osób, które twierdzą, że pozbyły się telewizora, bo urządzenie to w naturze swej szkodzi na zdolność skupiania uwagi, ale przede wszystkim, prezentując głównie treści drastyczne, wprawia w niepokój i wywołuje poczucie ciągłego zagrożenia. Dlatego osoby owe wyrzuciły telewizor, a teraz honorowe miejsce w ich domu zajmuje ON, komputer z dostępem do sieci (niektórzy mają urządzenia z dostępem do neta w każdym dosłownie pomieszczeniu).
Ja tam nie wiem. W stosowaniu telewizji można cały czas jechać na uspokajających programach przyrodniczych, albo pouczających programach o nauce na luzie. Tymczasem w necie nawet pod materialem wideo o życiu flamingów może wylać się fala czystej mizantropii, zwłaszcza jeśli ktoś napisze coś zupełnie niezwiązanego z tematem o tym, że za PRL to każdy miał pracę, a teraz bieda i złodziejstwo, albo że pedały prześladują "normalnych" (skojarzenie z różowym upierzeniem flaminga) i że teraz bycie normalnym jest tak rzadkie, że aż nienormalne, pozdro dla normalnych. Zaprawdę, otwieram jakiś temat i z góry potrafię, z dużą dokładnością, przewidzieć treść komentarzy. Dlatego na razie przechodzę na odwyk, na momencik, bo najpierw interesuje mnie, co ludzie mają do powiedzenia, a potem wychodzi jak zwykle.
Trumieniec wyjątkiem, z powodu zadowalającej ilości wolnego czasu (wakacje do szóstego!) zamierzam go nieco stuningować.
Jak widać, uskuteczniam coś co nazywa się unikaniem wzruszeń (nomenklatura według niezastąpionych "Fermentów"). Jest to ważne raz na jakiś czas, jeśli chce się zachować zdrowie psychiczne.
Z tego też powodu unikam nieco Internetu. Oczywiście to nie jego wina. Podobno mieć dostęp do Internetu to jak mieć kontakt z milionami doradców jednocześnie. Brzmi to więcej niż zachęcająco. Jest to jednak kraina, w której wieje zmienny wiatr i przezeń można podryfować w naprawdę dziwne rejony, zwłaszcza jeśli nie chce się wkładać specjalnego wysiłku w ustawianie żagli oraz steru.
Internet to wspaniały i wciąż pączkujący żywy pomnik ludzkiej kreatywności, ale te wszystkie czarodziejskie owoce i ich odżywcze pędy wyrastają na cuchnącym błotku szlamiastych przywar, które każą mi się zastanawiać, czy wszyscy ludzie których mijam na ulicy, z którymi jeżdżę autobusami itd. to naprawdę krwiożercze, bewzględne bestie, które lubią obrażać innych zupełnie bezinteresownie, za to na różnorodne sposoby, nieraz bardzo wyrafinowane, jakby anonimowość była luzem dla hamulców i detergentowym poślizgiem pod płozy saneczek w sadystycznej konkurencji wolnej.
Mówi się, że to przede wszystkim posiadanie (i używanie) telewizora znacząco wpływa na obniżenie zadowolenia z życia i szkodzi tzw. równowadze wewnętrznej. W necie (właśnie, w necie) natykam się niekiedy na wypowiedzi osób, które twierdzą, że pozbyły się telewizora, bo urządzenie to w naturze swej szkodzi na zdolność skupiania uwagi, ale przede wszystkim, prezentując głównie treści drastyczne, wprawia w niepokój i wywołuje poczucie ciągłego zagrożenia. Dlatego osoby owe wyrzuciły telewizor, a teraz honorowe miejsce w ich domu zajmuje ON, komputer z dostępem do sieci (niektórzy mają urządzenia z dostępem do neta w każdym dosłownie pomieszczeniu).
Ja tam nie wiem. W stosowaniu telewizji można cały czas jechać na uspokajających programach przyrodniczych, albo pouczających programach o nauce na luzie. Tymczasem w necie nawet pod materialem wideo o życiu flamingów może wylać się fala czystej mizantropii, zwłaszcza jeśli ktoś napisze coś zupełnie niezwiązanego z tematem o tym, że za PRL to każdy miał pracę, a teraz bieda i złodziejstwo, albo że pedały prześladują "normalnych" (skojarzenie z różowym upierzeniem flaminga) i że teraz bycie normalnym jest tak rzadkie, że aż nienormalne, pozdro dla normalnych. Zaprawdę, otwieram jakiś temat i z góry potrafię, z dużą dokładnością, przewidzieć treść komentarzy. Dlatego na razie przechodzę na odwyk, na momencik, bo najpierw interesuje mnie, co ludzie mają do powiedzenia, a potem wychodzi jak zwykle.
Trumieniec wyjątkiem, z powodu zadowalającej ilości wolnego czasu (wakacje do szóstego!) zamierzam go nieco stuningować.