wtorek, 9 grudnia 2014

Oesu

Poniższa notka może urazić szeroko pojęte uczucia i ogólnie nie zachęcam do jej czytania.

Zasadniczo unikam podejmowania tematów religijnych ponieważ są dosyć kłopotliwe. Jednak poruszyć taki temat raz na dziesięć lat to częstotliwość prawdopodobnie bezpieczna i nie jakoś nadmiernie nachalna, więc postanawiam zrobić mały wyjątek i dać się ponieść inspiracji, jakiej dostarczyła mi ta strona: http://www.kazdystudent.pl/a/modlitwy.html, a konkretnie zamieszczony na niej bardzo ciekawy tekst dotyczący tego, jak się modlić, żeby modlitwa była SKUTECZNA, to znaczy żeby Pan Bóg spełnił prośbę w intencji której odmawiana jest modlitwa.

Z wiarą w Boga jest jak z jedzeniem. Jak z marynowanymi jajka... No dobra, może żeby porównanie było mniej przyziemne: jak z miłością (mam na myśli romantyczny podgatunek). Można się w kimś zakochać, nawet jeśli obiekt składa się z jednej wielkiej wady, i odkochać się jest trudno, albo i nawet niemożliwe. Podobnie nie można zakochać się w kimś na zawołanie, nawet jeśli, podsumowując za i przeciw w skoroszycie Excela, chodzi o kogoś tryskającego zaletami i pękającego od cnót, prawdziwy ideał ukuty w kuźni ideałów itp. Jest to uczucie, które jest albo nie. Np. William Styron (♥) napisał w powieści Lie down in darkness:  
 "I tried to tell you that love wasn't in the mind or the heart or the flesh, but something that comes as easy as morning and never leaves."  
Pomijając to, że zupełnie się z w/w zgadzam, zmierzam do tego, że w Boga tak samo po prostu się wierzy i trudno przestać, albo się nie wierzy, niezależnie od dowodów, "dowodów" i innych świadectw na korzyść opozycji. Lub też, jest się tzw. istotą duchową bądź się nie jest. Dlatego, chociaż jestem człowiekiem areligijnym, akceptuję i staram się zrozumieć przeciwne stanowiska, a także czytam czasem z ciekawości takie teksty jak wyżej wymieniony (natrafiłam na niego z powodu internetowej reklamy).

Tekst zaczyna się mocnym wejściem:
Kiedy byłam ateistką, miałam dobrą przyjaciółkę, która często się modliła. Co tydzień mówiła mi o sprawach, które powierzała Bogu, i co tydzień widziałam, jak Bóg czyni coś niezwykłego w odpowiedzi na jej modlitwę. Obserwowanie czegoś takiego tydzień po tygodniu jest dla ateisty naprawdę trudne do zniesienia. Po pewnym czasie argument o „zbiegu okoliczności” brzmi zupełnie nieprzekonująco.

Na szczęście powodzenie w życiu nie jest wprost proporcjonalne do ilości wystosowanych modlitw, inaczej dawno mieszkałabym pod mostem w kartonie po chińskim jedzeniu na wynos.

Puenta tekstu jest taka, że żeby modlitwa została wysłuchana, należy nawiązać "osobistą więź z Bogiem" 
(Wyobraź sobie, że Jan Kowalski postanawia zwrócić się z prośbą do rektora Uniwersytetu Wrocławskiego (którego nawet nie zna), by ten podżyrował mu pożyczkę na samochód. Oczywiście nie ma na to żadnych szans -- zakładamy, że rektorowi nie brakuje piątej klepki. Jednak jeśli o podżyrowanie pożyczki na samochód poprosi go córka, rektor z pewnością się zgodzi. Więź ma znaczenie.)
Powyższe sugeruje wprost, że Bóg w spełnianiu próśb kieruje się przede wszystkim czystym nepotyzmem (co mnie nie dziwi, jest to tylko jedna z wielu jego wad). Dziwi mnie natomiast postawa wyznawców: wymowa tekstu jest jednoznaczna - jak to zrobić, żeby Bóg pomógł Ci w Twoich osobistych problemach (Wiemy, że ludzie chorują, a nawet umierają, mają poważne problemy finansowe i dopadają ich różnorakie przeciwności...). Różnorakie, kurna, przeciwności...! Nie wiem, jak to ująć, żeby nie zabrzmiało zbyt pompatycznie, ale nie rozumiem, jak można się modlić o jakieś pierdoły typu zdanie prawa jazdy albo przyznanie kredytu na remont łazienki, jeśli na świecie jest chociaż jedna osoba, która nie ma co jeść albo ciągle marznie (a jak już się odhaczy ludzi, nie można pominąć zwierząt- skoro PB powiedział, że człowiek ma nad nimi panować, to po co dał tym biedactwom układ nerwowy, nie mówiąc o zdolności do odczuwania emocji? W imię zasady, że duży sadyzm zawsze jest lepszy niż sadystyczny półśrodek?). Tymczasem chrześcijanie modlą się o siebie, lub co najwyżej o krewnych pierwszego stopnia, jednocześnie dając swojemu PB do zrozumienia, że podejmuje kiepskie decyzje zsyłając na nich choroby i inne problemy (relacja bóg-wyznawca ogólnie nadaje się na kozetkę do psychoanalityka). Nie wstyd im? Nie czują się z tym głupio i jak skończeni egoiści? Pytam poważnie.

Po powyższej lekturze (mimo tak mocnego wstępu) mój stosunek do idei boga promowanej przez chrześcijaństwo pozostał niezmienny, czyli dość lodowaty. Już wolę buddyzm, tam przynajmniej mają przejrzyste wytyczne do natychmiastowego zastosowania praktycznego (np. "powstrzymanie się od mowy dzielącej ludzi" - a dajmy na to kościół jest miejscem obmawiania otoczenia ożywionego już niemalże na mocy polskiej tradycji); tymczasem z dziesięciu przykazań dość ważkie "nie zabijaj" zajmuje piąte (!) miejsce, bo pierwsze trzy Bóg poświęca na to, jak go czcić, żeby mógł miło spędzić dzień, a takie priorytety cechują osoby posiadające władzę ORAZ mające niskie poczucie własnej wartości. Trudno zdobyć się na poukładane moralnie życie z tak niestabilnym psychicznie przywódcą. No i jeszcze te wszystkie manipulacje emocjonalne, wymachiwanie przed twarzą "poświęceniem" jedynego syna, podczas gdy w samym dwudziestym wieku miliony zmarły w o wiele większych cierpieniach niż ten nieszczęsny ukrzyżowany jednorazowo Jezus, od czego minęły dwa tysiące lat. Czy Bóg nie czuje się głupio z tym niedojrzałym wybiegiem?

Myślę, że religie mają przede wszystkim funkcję porządkowania społeczeństwa: to zbiór zasad mówiący, jak się zachowywać, żeby zbiorowość ludzka funkcjonowała lepiej niż jako tako. Niestety wiele z nich głównie dzieli, zamiast łączyć. Chrześcijaństwo, nawet jeśli ma pewien potencjał wychowawczy, jest podatne na wypaczanie, ale i samo sobie winne (było napisać bardziej konkretne dziesięć przykazań. Ale uważam też, że to całkiem wygodne, tak móc sobie interpretować Słowo Boże według własnego widzimisię czy aktualnej prognozy pogody).

W każdym razie, jeśli ktoś, będąc chrześcijaninem, faktycznie posiada magiczną umiejętność osiągania wysokiej skuteczności modlitw, to czy mógłby modlić się za stworzenia, które FAKTYCZNIE cierpią, a nie za własną dupę? Dziękuję z góry, ja nie mogę, bo nie wierzę w te okropieństwa i nic na to nie poradzę.

11 komentarzy:

  1. Swoim zniechęceniem, zaciekawiłaś mnie do głębszej analizy treści.

    Strony poddające konsumentów dobrowolnemu praniu mózgu. "Studiowałam" kiedyś temat, również dobrowolnie, ogólnie wierni w kościele, ich zachowania, myślenie społecznego, wszyscy razem. (tak, ogólnie lubię analizować ludzi i ich zachowania, więc post dla mnie)

    Moim skromnym zdaniem analityka spraw religijnych, wiara w Boga jest sprawą indywidualną. Kościół nakłania do przynależenia do wspólnoty, głosi, że jeżeli nie będziesz chodzić do kościoła, grzeszysz. MUSISZ być w niedzielę na eucharystii. MUSISZ się spowiadać. MUSISZ się modlić codziennie. Dla mnie więcej będzie wart człowiek, który modi się codziennie w domu, ale nie chodzi do kościoła co dzwon zabije, niż taki, który w swym odświętnym moherku, ze łzami w oczach wita księży po kolędzie. Np u mnie w domu nigdy księdza nie przyjmujemy, kojarzy nam się to z pieniędzmi.

    I teraz, by za dalece nie odejść od tematu, siła modlitwy mierzona jest na serce modlącego się. Jeżeli wierzy w Boga, ufa Bogu (to przede wszystkim), rozmawia z nim (modlitwa, moim zdaniem nie powinna być tylko wydukaną formułką) zostanie wysłuchany przez Boga (to każdy) ale modlitwy spełnione... to inna sztuka, której zinterpretować nie sposób, bo jesteśmy tylko ludźmi tu na dole. I teraz tak: takie strony, które ukierunkowują rozwój duchowy młodych ludzi, przede wszystkim skłaniają do jakiejś wspólnoty. Z reguły jest tak, że w odniesieniu do takowej, podają odpowiedź na trudy życia, a to bardzo mąci w głowie. Wspólnota, siła modlitwy w grupie, a przecież wiadomo, że każdy ma inne intencje, dlatego takie interpretacje zawsze mnie śmieszą.

    Treść modlitw współczesnych zjadaczy chleba bywa rażąca. Proszą o kredyt, o wygraną na loterii, o materialne rzeczy, które, jakby nie było, nie dotyczą PB w takim poważnym sensie modlitewnym, kiedy - zgodnie z Twoją opinią - na świecie tuzin ludzi umiera z głodu. Znałam kiedyś dziewczynę, która modliła się codziennie o to, by obiekt jej westchnień, rzuciła jego żona, to ona go pocieszy. Czy nie lepiej by było, gdyby pomodliła się o jego szczęście i aby dokonał decyzji, której nigdy nie będzie żałował? (gdy ów mężczyzna już rozpozna jej wszystkie starania) Ludzie są strasznymi egoistami...

    O symbolice śmierci Chrystusowej mogę powiedzieć, tak od siebie, jedynie tyle, że gdy dziś patrzę na społeczeństwo ludzkie, stwierdzam, że nie było warto.
    Dodam jeszcze na koniec, że jestem wierząca, kiedyś byłam praktykująca katoliczka, ale odeszłam od kościoła. Wierzę nadal, wierzę, że Bóg wysłuchując moje modlitwy, zrobił dla mnie ogromnie wiele, że to nie był żaden przypadek. Ale nie uważam się za katoliczkę, za chrześcijankę owszem (to co innego) prędzej za pogankę, nie uważam wcale, aby inne moce nie istniały - czuję się teraz wyzwolona, kościół powodował, że z moimi poglądami byłam bardziej jako ta uciśniona, ponieważ wiele rzeczy było zakazanych. Ludzie w kościele bardzo ujednolicili się, są do siebie podobni, nie chciałam być taka. ...."tego nie noś, tak się nie ubieraj, a zobacz co ona ma na głowie, a ksiądz u ciebie już był?"....
    Także uważam, że jestem dużo bardziej tolerancyjna niż kościół, nie traktuję jako wyklętych czy trędowatych, ludzi innych wyznań, homoseksualnych czy inaczej ubranych. Pamiętam jak kiedyś mój kumpel, stereotypowy metal - czerń, glany, długie włosy, łańcuch przy plecaku - poszedł na mszę i ludzie utworzyli wokół niego kółeczko puste, nikt się nie zbliżał. NA BOGA, CZŁOWIEK MODLIŁ SIĘ RAZEM Z NIMI, PODSZEDŁ DO KOMUNII, A ONI GO TAK.... Kiedyś mnie wyproszono z sanktuarium na Jasnej Górze, dlatego że na szyi miałam ozdobę egipską.

    Kościół jest bandą nietolerancyjnych ludzi o zawężonej wiedzy, która jest ograniczana przez ten instytut. Sami sobie wymyślili przykazania (te kościelne), Bóg z tym nie miał nic wspólnego, a biblia jest złym tłumaczeniem z hebrajskiego, dla wygód kościoła, bo ludzie świeccy nie mogą wiedzieć za dużo. Wszystko zostało utajnione, aby łatwiej manipulować ludźmi - i to się nie zmienia od zarania dziejów.

    Obrazek przecudowny. ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka luźnych uwag, zaczepka do rozmowy (rękawicy podnosić nie tzreba, czysta przekora zawsze każe mi bronić atakowanych i atakować tych, z którymi wszyscy się zgadzają):

      -Ludzie są źli z natury. Egocentryczni i egoistyczni (ogólnie w umyśle człowieka jakieś procesy adaptacyjne umieściły Ego w centrum), czyż altruizm nie jest formą egoizmu? Kościół stworzony przez ludzi jest taki, jak większość jego członków. Instytucja więc sama w sobie nie jest ani zła ani dobra, tacy sa "członkowie tego klubu".

      -Zakazy i nakazy jakiekolwiek są sprzeczne z Ideą Chrystusa (mówił do tych, którzy "chcieli iść za nim").

      -Chrześcijanie niezbyt przypominają Chrystusa, oceniamy więc wiarę czy wierzących?

      I na koniec mniej religijnie; kto ma prawo moralne mówić mi, co dla mnie powinno być najważniejsze, o co powinienem się modlić? Subiektywne oceny są tolerowane, ale chyba modlący powinien zdecydować czy modli się za dzieci w Afryce, maltretowane zwierzęta czy zdrowie /finanse babci. Czemu zła jest prośba (modlitwa) o łaskę dla siebie (a przynajmniej w konfrontowaniu tej opcji z modlitwa o łaskę dla innych ludzi/zwierząt)?

      I na sam koniec: Idea Rafała; wiara jest jak tylek, kazdy ma swoją. Ale niekoniecznie musi ją nieproszony pokazywać xD

      P.s CO do wypraszania z kościoła. Sam wyznaję głęboki chrześcijanizm (gra słowna, kto zgadnie czemu nie chrześcijaństwo?) i byłem wywalony z takiego przybytku. Uznając, że należy on do katolików przyznaje im prawo selekcji gości. Do mojego domu nie wejdzie nikt z wizerunkiem narkotyków lub swastyki-czemu oni mogli by mieć mniejsze prawo do decydowania o tym kto przychodzi do nich w gości? :P

      Usuń
    2. Ja nie uważam, żeby ludzie byli z natury źli (i chyba kiepsko tak sądzić jako chrześcijanin, bo oznaczałoby to, że Bóg też jest zły - jeśli zakładać, że stwarzał na swoje podobieństwo). Altruizm jest formą egoizmu, bo pomaganie przynosi satysfakcję pomagającemu i w konsekwencji jest pewną nagrodą. Jednak jeśli ludzie z natury byliby źli, nie mieliby satysfakcji z tego, że ktoś dzięki nim lepiej się poczuje, a oni nie odniosą z tego żadnej wymiernej wzajemności, a wręcz często poniosą straty. Empatia jest cechą gatunku ludzkiego jako od zarania dziejów społecznego. Jednostki niezdolne do odczuwania empatii są nieliczne i sklasyfikowane jako zaburzone (psychopaci), a więc są wyjątkami. Nie można powiedzieć, że ludzie są z natury źli. Co najwyżej, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wychodzi na neutralność.

      A co do kwestii treści modlitwy, to z mojego punktu widzenia każda modlitwa jest siebie warta jako jednakowo nieskuteczna, więc dla mnie każdy chrześcijanin mógłby nawet odmawiać modlitwę jak z "Dnia świra", żeby sąsiad dostał cegłą w łeb. Po prostu nie zgadza mi się to z ideą tej religii: jest sobie chrześcijanin, przekonany, że jego modlitwy mają poważną moc sprawczą (i umie przedstawić na to dowody) a jednocześnie nie uważa za stosowne próbować użyć jej, by pomóc tym, którzy naprawdę tego potrzebują, sam będąc jednostką która ma wyjątkowe szczęście mogąc zaspokoić wszystkie lub większość potrzeb z piramidy Masłowa. Po prostu nie ma to sensu.

      A jak chodzi się do kościoła to trzeba się dostosować. Sami zbudowali, to oni tam rządzą, chociaż automatyczne wyrzucanie też jest słabe.

      Usuń
    3. Jako chrześcijanin wierzę, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, ale nie jako wierne kopie. Inaczej nie szlibyśmy za Chrystusem, tylko stalibyśmy sie nowymi Mesjaszami. Zło o jakim mówiłem to nie to co upodabnia nas do Boga, lecz wszystko to, co nas od niego różni.

      Pytanie: Czemu czerpanie satysfakcji ze swych działań ma być wyznacznikiem poprawności uczynku? Innymi słowy pomaganie komuś za poniesieniem "kosztów własnych", ale bez satysfakcji nie będzie już objawem altruizmu?

      Pytanie drugie, ale w temacie: Czy nie myślicie czasami, że granica miedzy altruizmem a masochizmem jest płynna? Ktoś ubiera w ładnie brzmiące słowa niezbyt ładną prawdę. Szuka wymówki i usprawiedliwienia nie chcąc przyznać się do swych pragnień? Czy takie świadome lub podświadome kłamstewka obniżają rangę uczynku?

      Wydaje mi się też, że znikome bądź ograniczone odczuwanie empatii jest raczej rzeczą powszechną. Jest to jeden z tych "złych" elementów ludzkiej natury, całkowicie naturalny i pragmatycznie poprawny. Ja cierpiący na podobną (mym zdaniem) przypadłość łapię się na tym, ze drżę słuchając o tarapatach moich bliskich jednocześnie nie mrugając okiem dowiadując się o tragediach i cierpieniu milionów innych. Nie umiem zmusić się do odczuwania, nie znaczy to, ze ich cierpienie uważam za akuratny stan rzeczy. Jedno serce takie jak moje to za mało by objąć wszystkich. Może to jedna z rzeczy, która różni nas od (zakładając na tę chwilę jego, bądź Jego, hipotetyczne istnienie) Boga?

      Naturalne ludzkie zło płynące z niedoskonałości człowieka. Ludzkość jako masowa fabryka mroku duszy. Ładnie brzmiące hasła. Nie ma nic bardziej ludzkiego i nie ludzkiego niż człowiek.

      Pytanie kolejne: Gdzie modlitwa jednostki o pomoc dla ograniczonej grupy ludzi jest sprzeczna z ideami tej religii? Logicznym jest, że niedoskonałe twory (ludzie) także w swych modlitwach nie będą zawsze idealne. Z resztą jesli uznamy modlitwę za sprawę cokolwiek intymną, kto ma oceniać na co lub kogo ma być poświęcona? I czemu użycie jej (przyjmując iz ma ona moc sprawczą) inaczej niż zrobiła byś to Ty (Wielki szacunek, wielka litera?) ma być złe? Czemu ich osąd na temat tego komu i jaka pomoc powinna zostać przyznana jest gorszy?

      Pewna szacowna pani doktor zwykła powtarzać mi, gdy bylem jej studentem; "Zanim zaczniemy dalej rozmawiać zdefiniujmy pewne pojęcia". Szafujemy (No dobra, tylko ja to robię x ) określeniami dobra, zła a nawet tego na czym ma polegać pomoc boska (przy ciągle aktualnej tezie jej istnienia). Niemniej jednak wielość możliwych interpretacji tych słów uniemożliwia nam trochę prowadzenie dialogu - wymiany myśli. Abstrakty.

      Myślę, ze rzecz rozbija się o konfrontowanie prywatnych poglądów na temat piramidy potrzeb człowieka. I zrozumieniu koncepcji różnorodności odczuwania (nie tylko sposobie ale i intensywności czy zakresie). Czemu stu letnia pani Aldona modląca sie o zdrowie i dobrotobyt prawnuka ma być achrześcijańskim pseudowyznawcą z powodu nie możnosci zrównoważenia miłosci do wszystkich bliźnich? Nie czucie empatii to nie to samo, co żywienie złych uczuć.

      P.s Dawno nie miałem okazji tak rozmawiac. Dziękuję za jej stworzenie.
      P.s 2 pisze ten komentarz drugi raz, wredne "odpowiedz jako" kasuje moje wypociny. jestem pewien, ze nie błyszczę teraz eurydycją, elokwencją.. Ani w zasadzie niczym szczególnym, ale mam nadzieję, ze moje wypociny da się.. Tolerować.
      P.s 3 Idea tej religi znajduje odzwierciedlenie w jedynej modlitwie, jaka zostawił Chrystus. Najpierw slawił Boga, potem prosił o łaskę dla siebie a potem i na końcu dla innych.

      Co do wyrzucania z koscioła, na szczęście chodiz mi tylko o budynek. Kościół przez duze K to raczej wierzący. A nawet nie wierzący, ale słuchający głosu swego sumienia.

      Usuń
  2. "Canon Jesus is much better than fandom Jesus."
    Tru, takie są fakty.
    Ludzie są różni, kwadratowi i podłużni, i każdy z nich ma prawo nazwać się chrześcijaninem. Człowiek który lubuje się w mordowaniu ludzi może się nazwać chrześcijaninem i ręka mu od tego nie odpadnie. Więc w moim odbiorze przypisywanie słów jednej osoby, albo - jednej grupy "chrześcijańskiej", absolutnie całemu zbiorowi chrześcijan jest... po prostu niemądre.
    Katolicyzm (mówię o moim wyznaniu, bo tylko na nim się wystarczająco dobrze znam) ma jako podstawę parę bazowych założeń - wiadomo, Biblia, KKK, jakieś tam swoje prawo kanoniczne itd. To moim zdaniem jest materiał, na podstawie którego można oceniać to wyznanie jako ideę. Katolicyzm ma też swoich wiernych katolików - i po ich wypowiedziach można oceniać co najwyżej wyznawców.
    Dla mnie to, co mówi ksiądz na kazaniu, to nie jest wykładnia życia. Ten ksiądz to jest katolik tak jak i ja, odebrał co prawda wykształcenie teologiczne, więc może wiedzieć więcej (o oryginalnym brzmieniu Pisma itd, ja mimo chęci ciągle nie dałam rady nauczyć się hebrajskiego). Ale dokładnie tak samo jak ja może popełnić błąd. Wytłumaczyć sobie Biblię na opak, bo tak mu wygodniej. Oszukać ludzi. Właściwie może zrobić cokolwiek, nie jest żadną wyrocznią, święcenia kapłańskie to nie jest zrzut supermocy i świętości forever.

    No i dla mnie to, co zacytowałaś, droga Gothabello, to jest po prostu radosne bajdurzenie kogoś, kto w którymś miejscu się minął z sensem całego chrześcijaństwa, tylko tego jeszcze nie zauważył. Jest tylko człowiekiem i leciuteńko bredzi. Zdarza się. Żeby wyciągnąć z tego wnioski o tym, jaki jest Bóg według chrześcijan, to jednak daleko posunięte działania - bo to nie jest oficjalne stanowisko Kościoła, tylko czyjś pomysł na rzeczywistość ;) W istocie bardzo mocno odbiegający od "zatwierdzonych" faktów.

    Także powtarzam - lepiej się trzymać canon Jesusa, fandom czasem totalnie odwala kitę. Może to po prostu ten hiatus nam nie służy.

    A że chrześcijanie modlą się za siebie? Dla mnie Bóg to najbliższa osoba ― rozmawiam z nim o moich problemach, o moich małych kłopotach, o moich małych radościach, a przy tym bardzo często proszę go o pomoc (przy tym, bo modlitwa to nie jest jednak z założenia narzędzie do wyciągania od Boga własnych korzyści). No i jestem jakoś tak skonstruowana, że trudno mi się modlić za coś abstrakcyjnego, z czym się nie zetknęłam, za jakiś ogół. Jasne, czasem się modlę - mamy takie akcje modlitewne, że modlimy się o pokój, za ofiary wojen, za ofiary trzęsienia ziemi, modlę się wtedy całkiem chętnie, nawet jak nie do końca to "czuję". Ale jak siedzę i ględzę do Boga to zazwyczaj łatwiej wpadam na to co znam: przyjaciela, który potrzebuje pomocy, dziewczynkę umierającą w hospicjum, o której opowiedział mi znajomy i prosił o modlitwę, grupę biednych dzieci którymi opiekuje się koleżanka na misjach... Jestem niedoskonała, nie daję rady modlić się za wszystko naraz. Zresztą musiałabym chyba mieć zadrukowaną całą kartkę intencjami, żeby nie zapomnieć i spędzać na tym 24 h na dobę żeby ogarnąć cały świat.
    (Przy okazji, Kościół od tego ma zakony. Taką idejem sobie wymyśliliśmy.)
    Podobnie nie mam szans łożyć na głodne dzieci w Afryce, ofiary wojny, ofiary kataklizmu, bezdomnych, umierające pieski i chorych ludzi NARAZ. Nie stać mnie. Nie dam sobie rady z tym. Pomagam więc tam gdzie sięgam, tam gdzie mogę pomagać, wokół siebie albo wokół wybranego przez siebie celu.
    I myślę że jakby każdy pomagał wokół siebie - albo, przekładając, każdy chrześcijanin pomodlił się za tego kogoś kto jest tuż obok - to świat byłby fajniejszy. Tak sobie myślę.

    Poczułam się żeby wyskrobać mój punkt widzenia na sprawę, długo wyszło.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Hanka
    Hanka

    OdpowiedzUsuń
  3. Innzmi sowy każdy modli się jak i za co chce, nawet jeśli dla kogoś to opcjonalne marnotrastwo okazji do uczynienia świata zauważalnie lepszym. I cieżko mieć o to pretensje. A z punktu widzenia religii o której mowa; nie mozna wtedy nic nikomu zarzucić xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Składanie modliw to jest typowy przykład myślenia magicznego, czyli czegoś co stawia wspólny mianownik pomiędzy wczesnymi wierzeniami np z epoki brązu a nawet paleolitu i współczesnymi systemami religijnymi. Najlepszym dowodem na ich nieskuteczność jest to, że to czasy i okoliczności dziejowe wpływają na ich formę i treść, ergo, to nie modlitwa wpływa na świat tylko świat na modlitwę i obiekt, który dzięki niej ma być zaczarowany. To samo tyczy się tych modlitw z gatunku 'indywidualnych'. Zastanawiam się jaka ma być skuteczność modlitwy o zdrowie lub szczęśliwe pożycie małżeńskie skoro istnieje taka mnogość bezpośrednich korelacji i krzyżujących się zależności stricte fizycznych, będących wypadkową czasu, miejsca, cech osobowościowych jednostki i wielu innych. Jak mam wierzyć w to, że modlitwa da zdrowie osobie o skłonnościach do uzależnień skoro jego ciało jest zdegenerowane przez papierosy, alkohol i narkotyki? Jak mam wierzyć, że modlitwa teściowej sprawi, że świeżo zawarte małżeństwo będzie trwało wiecznie skoro ona ma skłonność do zdrad a on do wódy i lania jej po pysku. A są to przykłady z życia wzięte. Łącznie z modlitwami składanymi w intencji tych przypadków. (A swoją drogą, uleczalność raka jest najwyższa w krajach rozwiniętych, czyli tam, gdzie ludzie statystycznie modlą się najmniej i ludzie nie znają tej zależności: lekarz wykeczy-dzięki Bogu, lekarz nie wyleczy-wina lekarza). Koleżanka powyżej napisała też, że traktuje osobowego Boga jako osobę do towarzystwa, kogoś komu może się zwierzyć ze smutków i radości. Nie jesteś sama w tej potrzebie. To jest potrzeba większości dorosłych ludzi, którzy wciąż potrzebują opieki kogoś 'wyższego'. W dzieciństwie tym wyższym jest rodzic/rodzice, dlatego u dzieci nie istnieje coś takiego jak 'potrzeba religijna'. Poźniej te dzieci zostają nagle same w środku dorosłości a potrzeba posiadania kogoś wyższego pozostaje ta sama. Zwłaszcza u osoby o sprzyjających ku temu cecach, lub bezkrytcznie przyjmującej fakt istnienia nad-rodzica. Bo religijność to konglomerat cech osobowościowych sprzyjających tejże religijności lub wpływ socjalizacyjny. A najczęściej jedno i drugie. Wcześniej powstał też wątek 'dobra i zła' jednostki, 'egoizmu i altruizmu. I oczywiście ktoś przedstawił argument-wytrych, który słyszałem już sto razy: religia jest dobra tylko ludzie to skur..... Ludzie błądzą, są niedoskonali, tylko Bóg jest OK i cool. No, żeby do takiego wniosku dojść to naprawdę żadna religia na świecie nie jest potrzebna, bo w ten sposób ani nie tłumaczy tych relacji pomiędzy dobrem a złem ani jasno nie wskazuje co tak rzeczywiście możemy rozumieć pod przykrywką tych dwóch pojęć. Lepiej za to w tym zakresie sprawuje się np etyka, filozofia i ogólnie pojęty humanizm, który w istocie pracuje na polu weryfikacji pewnych zachowań ludzkich tak w ujęciu historiozoficznym, jak w ujęciu jednostkowym. Ma spojrzenie jakby z góry, też i na Boga i w ogóle bogów i ich wyznawców a nie spojrzenie 'od dołu', a'priori-co daje kolejną możliwość do nadużyć systemowych i kolejny raz sankcjonuje powiedzonko, że Bóg jest OK, ale ludzie nie. Chrześcijaństwo doskonale nauczyło nas co takie nadużycia oznaczają. W tym ujęciu ksiądz-pedofil to już nie kryminalista, tylko zbłądzona owieczka. A gwarantuje Wam, że żadne modlitwy o jego czystość nie zmienią jego preferencji, i żadne modlitwy nie zmienią świata, bo koło i tak toczy się własnym rytmem. I to od zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Subiektywnych odpowiedzi ciąg dalszy:
    Nikt nie przeczy potrzebie wiary człowieka. Nikt nie przeczy podobieństwom miedzy religiami. Czasami tylko różni ludzie maja różne poglądy skąd jedno i drugie sie bierze. W zasadzie żadnych uwag dalszych do tego wątku xD

    Skoro słyszałeś setki razy argument o przyrodzonym jakoby złu człowieka.. To nie zastanawiałeś się czy aby nie ma czegoś na rzeczy? xD Przyjmując na chwilę tezę, że ludzie są źli. Tak na kilka chwil, czy z tej perspektywy fakt czy religia jest porządna czy stoso-ogniscie-krwawa ma jakieś znaczenie? Źli ludzie ze wszystkim zrobią coś złego xD

    A! Nikt też nie powiedział, ze dojście do tego wniosku umożliwiła mi religia.

    No i religia dokładnie tłumaczy co możemy rozumieć przez pojęcia dobra i zła. Pomijając listę uczynków zabronionych to jeszcze sankcjonuje w umyśle wyższość sumienia nad okolicznościami (Na przykład prawem) z dobrymi i złymi tego skutkami xD

    I na koniec "zbłądzone owieczki". Tak, gwałciciele i mordercy to zbłądzone owieczki. Tak jak pedofile, złodzieje i zbrodniarze. To określenie tylko wyboru przez kogoś drogi, która przez określającego uznana jest za zlą. Jakąkolwiek by nie była. Zauważ, że chrześcijaństwo czyni świat czarno-białym (A moze to ja zawsze go takim widziałem?). A modlitwy zmienić mogą tyle świata ile masz go w sobie i ile z niego potem rozdzielisz między innym. Nawet placebo pomagało konającym.

    Ale chyba uciekliśmy od tematu. Z tego co pamiętam pytanie postawione na początku brzmiało w skrócie:
    Na cóż modlić się o drobiazgi, mogąc zmieniać rzeczy wielkie i ważne dla świata jako ogółu (przy założeniu tezy, że uznajemy opcjonalną moc sprawcza modlitwy).

    Tak tylko przypomniałem.

    R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Drogi niepodpisany anonimie,
    jeśli zakładasz że każda osoba wierząca jest wierząca tylko dlatego, że pozostaje nieświadoma psychologiczno-społecznych podstaw religii, to jesteś w błędzie. Ja to wiem. To nie jest wiedzą tajemna, do której mogą dotrzeć jedynie najwytrwalsi. Każdy, jeżeli wybierze odpowiednią drogę argumentacji, "od strzała" walnie taki wywód jak twój.
    No i ja to wiem i nic to w mojej wierze nie zmienia wbrew pozorom. Ktoś uzna że robię to bo coś tam coś tam, ja mam swoje doświadczenia i zdanie w temacie i tyle. Nie jestem wierząca bo nikt mi jeszcze nie uświadomił że wygodniej mieć opiekuna :)
    Hanka

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy Ad.1 Nie pisałem nic o jakoby przyrodzonym człowiekowi złu. Chciałem tylko podkreślić w jak wielką pułapkę zapędza się religia (i to pułapkę, którą sama na siebie zastawia) próbując tłumaczyć pojęcia dobra i zła. Te pojęcia są bardzo względne, bardzo zależne od kontekstu i interpretacji. Widać to w ekonomii, prawodawstwie, polityce i religii oczywiście. Religia nie wyjaśnia CZYM jest dobro i zło tylko CO jest dobre albo złe posiłkując się jedynie systemem wartości. I to systemem, który też dostosowuje się do wszelkiego rodzaju zmiennych, więc nie jest swojego rodzaju powszechnikiem tylko zbiorem płynnych prawideł. I nie jest ani lepszy ani gorszy od innych systemów wartości, bo tak samo subiektywny i tak samo kontekstowy. Za to ma jedną podstawową wadę. Nie jest falsyfikowalny tylko aprioryczny. Cała zabawa zaczyna w momencie kiedy religia ukręca na siebie bicz przyjmując, że sama w sobie jest Dobra, operuje odpowiednim aparatem pojęciowym, żeby to uzasadnić a potem się okazuje, że przez cały okres jej istnienia czyni zło (mordując, paląc, nawracając żelaznym prętem, mamiąc obietnicami zbawienia za kasę i wiele, wiele innych-możnaby spisać Biblię złych uczynków od pierwszych Chrześcijan po dzisiejszy dzień-oczywiście w swoim kontekście było to działanie dobre i słuszne). Ale jakie jest wyjaśnienie dla tego rodzaju zła? Ludzie są słabi i błądzą. Błądzić można też bez religii, więc uznaję ją za kompletnie bezużyteczną w zakresie opisywania dobra i zła. Żeby była jasność nie chodzi tylko o system wartości Chrześcijan. Każda religia i sekta ma swoje za uszami. Podałem tu tylko przykład, bo akurat o tej religii rozmawiamy.
    Anonim Ad. 2 Oczywiście, że ludzie nie rozumieją podstaw i źródeł socjologicznych i biologicznych (neurologia, genetyka) wyznawanych religii. Nie wszyscy, ale absolutnie zdecydowana większość. To jest temat na długą rozprawę. Większość nie zna nawet pochodzenia swojej religii nie mając pojęcia, że wierząc w istnienie Szatana, aniołów, koniec świata, zbawienie wierzą w konglomerat zapożyczeń i przypisow mający swoje źródła w czasach dłuuuuuuugo przedchrześcijańskich.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak dla mnie większość ludzi podających się za Truuuu Katolików jest po prostu ograniczoną kreaturą ubraną w piękne słówka o Bogu. Są to nietolerancyjni, wielce porządni ludzie, którzy chodzą do kościoła w celu ochrony własnej reputacji. "Ach, bo co ludzie powiedzą? Ach, jestem ślicznie ubrana, niech sąsiedzi popatrzą, że jednak mam pieniądze! Aaaa, ten Kowalski to pierdolony bezbożnik! Nie chodzi!". Kogokolwiek się nie zapytamy o pewne kwestie dotyczące wiary, to odpowiedź brzmi tak: "Nie rozumiem tego, ale trzeba wierzyć..." - czyli że co? Dlaczego ludzie niby chcą wyznawać coś, czego nie ogarniają?

    Przepraszam, poniosło mnie.

    OdpowiedzUsuń