Mf, tak lubię Trumieńca i tyle rzeczy chciałabym na nim zmienić, i ciągle traktuję go jak siedzibę w remoncie. Obecne dekoracje i gadżety to czysta prowizorka. Niestety pod względem zawodowym jestem przez P.A.N. eksploatowana jak prowincja ropy naftowej. Od końca listopada do świąt nie mam ANI JEDNEGO dnia wolnego (uwzględniając weekendy) a ze względu na eksperymentoplan nierzadko przychodzę pierwsza (np. o szóstej rano - wstaję, zanim jeszcze na dobre zrobi się ciemno) a wychodzę ostatnia. W związku z tym póki co nie mam za specjalnie życia prywatnego (tę notkę też piszę z instututu).
Ponadto czeznę (jest w ogóle takie słowo?) pod względem fizycznym. Staram się temu jakkolwiek zapobiegać i poświęcać przynajmniej pół godziny dziennie na podskakiwanie i machanie ciężarkami, tak jak robią to fit-ludzie z nagrania dvd (zajęcie dziwne z definicji). Obecne czasy są pod tym względem naprawdę nie halo. Tysiące lat przeciętne homo musiało się nazapierniczać, żeby coś upolować czy uzbierać i jadalnie przysposobić, jakieś kości z których można wyssać szpik, jakaś czaszka z której można wyjeść mózg itd., przy uprawie roli też trzeba się namachać, nie. A tu nagle łup i okazuje się, że dużo łatwiej skombinować dowolny produkt spożywczy, niż znaleźć okazję do jakiegokolwiek ruchu! Np. ja! Ciągle siedzę, stoję a potem znowu siedzę, w busach i autobusach! A przecież wskutek trudów i znojów dziesiątek tysięcy pokoleń biegających po sawannie człowiek ma całkiem niezłe ciało przystosowane do ruchu; może nie tak wspaniałe, jak słoń czy pantera śnieżna, ale jednak. Jak to skonfrontować ze skakaniem przed telewizorem? Co by pomyślał sobie o mnie mój afrykański przodek, obserwując ten dziwaczny dywanowy rytuał? Ale to i tak nie jest jeszcze najlepsze - czasem w weekend wyrywam się na boiskową bieżnię (jest w porzo i za darmo) a tuż obok wybudowali niedawno fitness club. Fantastyczne: ludzie płacą tam za to, żeby biegać na bieżniach elektrycznych jak chomiki i w tym czasie przez wielkie panoramiczne okna oglądają ludzi którzy biegają na boisku. Co prawda też nie jest to żadna czysta natura, bo biega się w kółko, ale przynajmniej jest prawdziwy stały grunt. Dzi-wne. Może tamci z fitness-clubu wychodzą z założenia, że odchudza tylko to, za co się zapłaci.
W instutucie zbudowali nam piękną, naukową łazienkę z prysznicem - na początku mnie to dziwiło, ale obecnie, biorąc pod uwagę mój grafik, uważam to za świetną inwestycję. Mam plecaczek do joggingu. Tani był, działa. Poważnie rozważam, żeby przynajmniej raz w tygodniu PRZYBIEGAĆ do instututu.
Jak raz w tygodniu nie pobiegam, to złośliwa się robię -_-
OdpowiedzUsuńJa mam fajnie, bo niekoniecznie muszę ćwiczyć (chociaż staram się ćwiczyć), bo pracuję w fabryce (przenoszę, zdejmuję i przesuwam palety, paletyzuję produkt gotowy, rozkładam, myję i składam ciężkie części formatowe w maszynie itd., codziennie przez osiem godzin dziennie przenoszę tyle kilogramów że nie chce mi się tego liczyć). Za to podczas tych automatycznych, mechanicznych czynności staram się myśleć, "gimnastykować" swój umysł, bo organ nieużywany zanika, a przy takiej pracy łatwo żeby zniknął całkowicie... Także wszystko ma swoje wady i zalety...
OdpowiedzUsuńNo to wiesz, podczas ćwiczeń siłowych keep core tight. Naprawdę znasz czeski?
UsuńTak w zasadzie do niedawna myślałem, że moja praca po dwanaście godzin na dzień to zło. I cóż, ze czasem prąd popieści, przynajmniej jest pobudzenie mięśni x )
OdpowiedzUsuńP.s Jest takie słowo jak sczeznąć ("Niech sczeźnie!") i oczywiście, że to za co się płaci odchudza bardziej! Nie dość, że się nabiegają to nie mają pieniędzy by kupić coś niezdrowego do jedzenia. Idea genialna w swej prostocie: odbierzcie im czas i kapitał a na pewno pomoże im to w diecie.